Wszystkie grzechy Zaklinaczki Niemowląt – cz.1

Wszystkie grzechy Zaklinaczki Niemowląt – cz.1

Czy Tracy Hogg to diabeł wcielony? O internetowej niechęci do „zaklinaczki niemowląt”.

Nie jest tak. Wbrew popularnej recenzji z popularnego bloga wymagające.pl. Owszem, Hogg ze swoim nieznoszącym sprzeciwu tonem i względnie ścisłymi kryteriami dobrego rodzicielstwa – potrafi nieźle wkurzyć. Mnie również! „Jak to – myślę sobie – to ja dziś byłam budzona siedem czy osiem razy i za każdym razem dziecko jadło jak dzikie. A ona pisze, że w tym wieku nie ma potrzeby budzić się w nocy WCALE. I co ja mam zrobić? Wszystkiego próbowałam! Bzdury, szkodliwe, wpędzające w poczucie winy, niezgodne z wiedzą o laktacji”. Tak, są w tej książce i bzdury. Bzdury są jednak i u Brazeltona, i u Stein, i u Juula, i u Spocka, i u kogo tam sobie chcecie (wstawić dowolne). Ale czego szukamy w poradnikach? Nie ma poradników idealnych i strzeżmy się opierania życia na jednej książce. Oczekujmy 60-80% trafności i efektywności. To złota zasada „wystarczająco dobrego działania” – i do poradników też się stosuje.

Dotknięta reakcjami na poleconą przeze mnie Hogg, zadałam sobie pytanie: dlaczego mam tak dobre wspomnienia z tej szkodliwej książki? Postanowiłam przeżyć to jeszcze raz i uzbrojona w zielony pisak (szczególnie korzystne fragmenty), różowy (kontrowersyjne i raczej, na bazie dzisiejszej wiedzy, błędne) oraz ołówek do komentarzy, potraktowałam nimi swój egzemplarz. Przy okazji gorsząc moich synów, no bo jak to tak, mama pisze po książce? Oto, co odkryłam.

Hogg to trochę taka Mary Poppins opieki nad małymi dziećmi. Lubić ją trudno, ale… jest pomocna. Da się przyczepić mnóstwa pojedynczych zdań, jeśli pominie się masę innych. Postawa umiarkowana, czyli „i tak nie, i tak nie; i trochę tak, i trochę tak” jest trudna do przyjęcia i wytrzymania przez „internety”. Magda Komsta (wymagające) też nie wytrzymała napięcia i zgeneralizowała, sprowadzając Hogg do łatwych do zaatakowania mianowników (to się nazywa: robić sobie chochoła pod atak).

Dopiero poznając „Język niemowląt” w całości można zobaczyć, że autorka reprezentuje czuły na sygnały dziecka, uporządkowany umiar. Przykłady:

Poznanie własnego dziecka wymaga czasu, cierpliwości i spokojnej atmosfery. Wymaga też siły i kondycji, a także szacunku i dobroci, odpowiedzialności i dyscypliny, skupienia uwagi i czujnej obserwacji, a nade wszystko czasu i praktyki. Trzeba wiele razy zrobić coś źle, zanim nauczymy się robić to dobrze. Konieczne jest także słuchanie własnej intuicji”.

Można powiedzieć, że podstawami dobrego rodzicielstwa są: szacunek do dziecka jako osoby; akceptacja jego niepowtarzalnej indywidualności; dialog z niemowlęciem, a nie tylko mówienie w jego obecności; słuchanie dziecka i zaspokajanie jego potrzeb, gdy o to prosi; organizacyjne uporządkowanie codziennych czynności dające dziecku poczucie oparcia, regularności i przewidywalności zdarzeń”.

Autorka zwalcza zatem to, co postrzega jako nadmierny rygoryzm ORAZ „rodzicielstwo przypadkowe”. Ja to tłumaczę, jako nadmiar chaosu. Kobieta jednak – w Polsce, na świecie? – niemal automatycznie czuje się oskarżona (o fobii oceniania: tutaj). I reaguje jak niesprawiedliwie traktowana ofiara. Nawet jeśli chodzi o zalecenie: nie chodź w piżamie przez cały dzień, dbaj o siebie (zwłaszcza po okresie połogu nie dawaj sobie tego na co dzień prawa, bo to dla Ciebie niedobre). Spróbuj napisać coś takiego na dowolnej kobiecej grupie dyskusyjnej. Zjedzą żywcem.

Za co jestem wdzięczna tej pani? Za zrozumienie również moich doświadczeń. Za zielone światło na to, że karmienie nie jest probierzem jakości macierzyństwa. Za to, co pisze o konieczności pomocy. O depresji poporodowej. O prawach rodziny do realizacji siebie. O tym, że czasem masz chęć zwiać za siódmą górę. Za model szacunku do dziecka. Za pomysł na aktywność dziecięcą, zwalnianie tempa, obserwowanie. Zachęcenie, by nie działać gwałtownie. Uspokojenie, że dziecko płacze i krzyczy – i przez chwilę obserwując, czy uspokajając się na boku, robiąc siusiu (serio! ile z młodych mam nie chodzi do toalety – bo ono krzyczy?), jedząc do końca obiad – nie zniszczę jego modelu przywiązania. Za sens samodzielności maluszka. Za rozpiskę oznak różnych stanów u dziecka. Za prawo do nieuspokajania piersią, gdy nie jest niezbędne. Za tchnięcie wiary, że uporządkowanie życia jest możliwe i może wyjść – w końcu. I szereg innych rzeczy!

A co, gdy plan nie wychodzi? Ja mam swój sprawdzony sposób na sytuacje, gdy życie mnie przerasta, a plany biorą w łeb. Wchodzę na… wymagające.pl, albo na Hafiję, czytam sobie stosowny tekst, upewniam się, że chaos jest spoko, wszystkie badania pokazują, że się nie da, porządek tak małemu dziecku szkodzi, a ja jestem super, bo tylko to jest możliwe, i czego w ogóle te Hoggi chcą. To działa na mnie jak plasterek – i po przeżyciu kryzysowych godzin czy dni z takim zielonym światłem, mogę wrócić na swoje tory wynegocjowania z mini-młodzieżą jakiegoś nowego tymczasowego porządku organizacyjnego.

O, taką Hogg lubię:

„Codzienna opieka nad niemowlęciem jest zadaniem trudnym, pracochłonnym i absorbującym, a czasem nawet niepokojącym. Mam nadzieję, że moja książka wniesie trochę poczucia humoru w tę złożoną rzeczywistość”.

„Bądźmy realistyczni; okres poporodowy jest trudny niczym marsz w skalistym terenie, gdzie niemal wszyscy się potykają”

„Zwłaszcza matki często mają poczucie winy wynikające z przekonania, że powinni wszystko wiedzieć”.

„Branie dziecka na ręce za każdym razem, gdy płacze, nie może go zepsuć”.

„Prawdziwa radość rodzicielstwa pojawia się wtedy, gdy czujemy w sobie moc i możemy podążać za własnym głosem wewnętrznym. Miejmy oczy otwarte, uczmy się, biorąc pod uwagę wszystkie możliwości i style zachowań. Następnie podejmujmy decyzje, wybierając to, co najlepsze dla nas i naszej rodziny.”

„Zastanówmy się przez chwilę: Czy naprawdę wczuwamy się w potrzeby dziecka, czy tylko reagujemy na własne emocje?”

A jest tego znacznie więcej.

Przyjrzyjmy się teraz dwóm pierwszym przesadom Hogg.

WINA nr 1) „Czy karmienie odbywa się regularnie?”

Hogg jest gdzieś w połowie fali karmienie sztuczne – karmienie naturalne. Jeszcze w książkach z mojego dzieciństwa, a mam taki „Poradnik położnej” z lat 80-tych, zaleca się m.in. karmienie punkt co 3 godziny, mycie piersi mydłem po i przed karmieniem, dożywianie zupką jarzynową w 3-cim miesiącu życia… Rzeczy dziś nie do pomyślenia. Zwłaszcza świat anglosaski – u nas było na to za ubogo – przeżył w latach 40-60 XX wieku wielki boom na karmienie sztuczne. Jak wskazuje bardzo ciekawa książka „Odstawieni”, miało to (i ma; składaliście się kiedyś na mieszanki dla biednych dzieci z UNICEF-em? Jedyne 5 zł dziennie?) korzenie w ogromnym lobbingu i poszukiwaniu zbytu dla produktów rolnych. Konsekwencje tego były czasem straszne (poczytajcie!), a na pewno udało się w świecie zachodnim przerwać wielotysiącletnią sztafetę w przekazywaniu sobie umiejętności karmienia piersią.

Jak każdy brak umiaru, tak i ten poskutkował odbiciem w drugą stronę i urodził RB-topię w zakresie karmienia piersią. Niestety, i to jest utopijne jak reklamy pieluszek jednorazowych. W świecie anglosaskim w wersji hippie.

I na taką rzeczywistość – a raczej nadmiarowy chaos rodzący się z nadmiarowego porządku (kto wie, skąd to?) – próbuje odpowiedzieć Tracy Hogg.

Patrząc z perspektywy dzisiejszej wiedzy o laktacji, to tutaj, w rozdziałach o karmieniu i śnie nocnym, jest najwięcej baboli. Czyż nie, koleżanki od „wyrzuć, nie czytaj”? O tym pisze Magda Komsta tu, słusznie punktując Hogg. Zbyt sztywno trzymając się Hogg można stracić pokarm, jak sądzę. Z jeszcze bardziej sztywnego podejścia SPRZED Hogg wywodzi się to uporczywe „a może się nie najada? A może nie masz pokarmu? Jak to nic mu nie dajesz dodatkowo, chcesz go zagłodzić? Nie dajesz mu dodatkowo picia?”. Paradoksalnie, bo kobiety karmiące sztywno i planowo traciły pokarm, albo nie były w stanie wyprodukować go dość w związku z niedostateczną stymulacją piersi, i zniechęcały się. I wtedy te pytania – w popsutej błędną koncepcją laktacji – były trafne…

Jak sądzę, Hogg do końca nie umiała tego sposobu myślenia porzucić. Bo choć upewnia, że pokarmu jest dość, jest to kwestia nauczenia się techniki, to jednocześnie zaleca trochę zbyt duże przerwy, czy mycie piersi. Dodaje jakieś większe i mniejsze bzdurki o koniecznej nadwadze itp. I tyle, jeśli chodzi o jej rzekomą „straszliwą szkodliwość”. Znacznie gorszą ma połowa personelu położniczego w Polsce, niestety! I z tego punktu widzenia, z którym tak często spotykają się kobiety na oddziałach, Tracy Hogg naprawdę ma dużo do zaoferowania. Ona chociażby przyznaje, że co położna, to inna wersja.

NATOMIAST Hogg sama proponuje bardzo trafne „bezpieczniki” przed własnymi błędami! W książce około 50 razy (na oko) pojawiają się w różnej formie wzmocnienia pewności siebie rodziców i ich intuicji, a także wzmacnianie pewnego sceptycyzmu do wszystkowiedzących specjalistów (może i do samej siebie). Warto zauważyć, że są wśród jej zaleceń i tak „wywrotowe”, jak prawo do jedzenia wszystkiego w czasie laktacji (a ja jeszcze w tym roku dostałam od położnej środowiskowej listę rzeczy wykluczonych przy karmieniu tak rozbudowaną, że zostały na niej niemal wyłącznie kartofle; a w szpitalu w pewnym momencie w reakcji na gojenie się podciętego wędzidełka u dziecka kazano mi odkażać piersi octeniseptem… psik, psik).

WINA nr 2) PLAN PRZY NIEMOWLĘCIU

To, co irytuje u Hogg wiele osób, to jej tzw. „Łatwy Plan” – czyli wypracowanie cyklu naprzemiennego snu – karmienia – aktywności – snu, odbywającego się w regularnych interwałach. Pomimo wielokrotnych zapewnień autorki, że nie ma mowy o karmieniu z zegarkiem w ręku, a ramy czasowe, jakie podaje, są uogólnione i do dopasowania do konkretnego dziecka („stosujmy zdrowy rozsądek (…) jeśli dziecko regularnie płacze z głodu (…) należy je karmić z taką częstotliwością, jakiej się domaga”). Wiele osób alergią reaguje na hasło: „plan”.

Niesłusznie! Po raz czwarty przekonuję się, że na wzburzonych wodach opieki nad niemowlęciem, które przez pierwsze pół roku nieustannie ma kryzysy rozwojowe, przytomny, elastyczny plan jest jak szalupa ratunkowa. I jest możliwy w zdecydowanej większości przypadków. „Ok, jadł solidnie 1 godzinę temu – prawdopodobieństwo, że teraz dokucza mu głód, jest niewielkie – ale nie spał już od 3 godzin… może teraz pojedziemy po brata do przedszkola, zaśnie w aucie” Mniej więcej tak wygląda myślenie w oparciu o ramy.

Bardzo szkoda mi rodziców dzieci, którzy zwątpili w plan dnia, w określone godziny snu i nie podjęli walki o dobro całej rodziny. Dzieci są gotowe być do pewnego stopnia regularne. Nawet dają się uśpić bez karmienia i w łóżeczku, gdy damy im w odpowiednim momencie szansę. Nabierają nawyków (które czasem spektakularnie zanikają z kolejnym kryzysikiem rozwojowym). Dostosowują się do rytmu życia rodziny – a rodzina do nich. Nie poddawajmy się tylko dlatego, że chaos jest wpisany w rozwój człowieka. Będzie obecny, ale nie ma powodu, żeby zapanował. To nie jest plan narzucony. To jest plan wynikający z obserwacji tendencji dziecka i z potrzeb rodziny. Nie wyznaczony przez trudne niejednokrotnie do interpretacji i sprzeczne z potrzebami dziecka sygnały. „Jak niby dziecko ma rządzić?”, „Jak niby dziecko może nie wiedzieć, czego mu potrzeba?” – ano tak, część z sygnalizacji naszego dziecka ma charakter „odwrotny”, o czym wiedzą doświadczone i bardziej spokojne mamy: odpycha, gdy potrzebuje; walczy, by nie zostać zamotanym (w chustę, laicy;) , choć najlepiej wtedy się wysypia; wrzeszczy w straszliwym proteście, gdy najbardziej potrzebuje snu; odwraca się od piersi nie dlatego, że nie chce jeść, ale bo coś mu dokucza, itp. Plan to wspomagaczka interpretacyjna.

„Wasze dziecko jest częścią waszego życia, ale nie na odwrót. Jeżeli pozwolicie niemowlęciu rządzić* i wyznaczać każdorazowo pory karmienia i snu*, to po sześciu tygodniach w waszym domu zapanuje kompletny chaos – nie dlatego, że instynkty dziecka nie są dość wiarygodne, lecz z tego powodu, że nie potraficie właściwie odczytywać jego komunikatów, a nauczenie się tej sztuki wymaga wysiłku i czasu”.

Jest pora mniej więcej na jedzenie: mniej więcej jestem w stanie ocenić, kiedy dziecko będzie znów głodne, a kiedy będzie chciało spać. Planuję optymalną porę spaceru pod kątem przygotowywania obiadu czy naszego „twardego materiału” w edukacji domowej. Mogę wpleść porę aktywności w czas prysznica (obserwacja z leżaczka to super rozrywka), superwizję online czy mycie garów, które nie lubią się ze zmywarką (odwrócona mama robi „kuku”). Wiem, kiedy mniej więcej będzie najbardziej skory do zabawy z rodzeństwem. I tak dalej. Przydają się „notatki mentalne”, czy inaczej: zegar w głowie, na którym zaznaczam sobie to, co dzieje się w danym dniu.

Ok. Jeszcze nieprzekonani, żeby jednak nie wyrzucać tej książki? To zapraszam do lektury drugiej części mojego wpisu, a w nim: o socjologii macierzyństwa, problemach ze spaniem i pracą nad zmianą.

Jak Jaśnie Pan 6-miesięczniak pozwoli;)

Dodaj komentarz