Ciąg dalszy analizy rozpoczętej tutaj… kolejne winy Tracy Hogg z mojej małej listy.
WINA nr 3) DĄŻENIE DO SAMODZIELNOŚCI DZIECKA: SEN i nie tylko
Hogg chce uczyć dzieci samodzielnego zasypiania. Hogg zaleca danie dziecku przestrzeni na uczenie się samodzielności również w czasie aktywności.
Jakie masz skojarzenia?
Jeśli przed oczyma staje Ci pozostawione w łóżeczku biedne niemowlę i zakaz podnoszenia „bo się przyzwyczai” – to grube nieporozumienie. Również Ferber z jego programem 3- 5-10 (minut przerwy między jednym przyjściem do dziecka a kolejnym, by samo się uspokoiło w łóżeczku – metoda na której wielu wiesza psy, zresztą sam Ferber trochę zmienił swoje podejście) – to nie Hogg. Ta ostatnia mówiąc kolokwialnie zwyczajnie go zjechała w „Języku niemowląt”. Hogg jeśli ma pewność, że nie chodzi o inne ważne potrzeby, dziecko nie mogące zasnąć podnosi, tuli, aż ono się wyciszy – i odkłada. Odkłada. Odkłada. Odkłada. Przemawia czule i spokojnie do dziecka, nie odchodzi, daje pomoc w położeniu się z powrotem. Dziesięć razy, trzydzieści, pięćdziesiąt.
I to wcale nie jest głupie.
To nie tyle może zaszkodzić (być może, choć raczej posądzałabym brak dostosowania zachowania rodzica do potrzeb dziecka, czyli błędne odczytanie komunikatu) – po prostu nie ma szansy zadziałać u maluszków poniżej pół roczku ze względu na ich zdolność uczenia się (Brazelton pisze o 5 miesiącach) – i wiecie co? To jest ten kluczowy okres w temacie modelu przywiązania. Po pół roku WIDAĆ, jak dziecko się przywiązało (w skrócie: bezpiecznie – zdrowo; czy pozabezpiecznie – nie za dobrze; o tej cudownej i trafnej koncepcji trzeba dowiedzieć się więcej, ale to innym razem). PO PÓŁ ROKU WIDAĆ, ALE dziecko przywiązuje się PRZEZ PIERWSZE PÓŁ ROKU do głównego opiekuna, tworzy sobie pierwszą kluczową hierarchię i schemat działania. Który może potem uzupełniać o kolejne osoby.
To takie info dla zalęknionych, że zniszczą poczucie bezpieczeństwa dziecka. Jeśli będziecie – co postuluje Hogg – wrażliwi na to, co ono Wam przekazuje, i do tego dopasujecie działania, najbardziej działacie na rzecz jego poczucia bezpieczeństwa! Dziecko przywiązuje się najsilniej do osób, które je rozumieją. CZASAMI, w niektórych konkretnych przypadkach, będzie to znaczyło, że dla zabezpieczenia poczucia bezpieczeństwa dziecka, trzeba je skłonić do snu, w stałych godzinach, chociaż protestuje. Bo jego potrzeba to odpoczynek. Nie pozwolić mu zwiewać z łóżka. Przypilnować nie jak Ferber, a jak Cerber (ale taki stanowczy, dobry Cerber). TA-DAM! Być z nim w tym trudzie.
Myślę, że Hogg przecenia możliwość ustawienia tego na stałe w pierwszym półroczu – zresztą sama pisze, że np. wcześniaki czy maluszki adoptowane kangurujemy, nosimy i ulegamy, żeby wyrównały się emocjonalnie. Podobnie z dziećmi bardzo wrażliwymi, tu będzie inna para kaloszy. Pamiętajmy jednak, że poza delikatnymi dziećmi, są również dzieci „temperamentne”. Jak to ujęła doświadczona mama, Kasia Sawicka: z twardym zawodnikiem trzeba twardo. Ponadto: to, że pewnych rzeczy nie da się na stałe ustawić w pierwszym półroczu (a nawet nie warto podejmować walki o sen), nie znaczy, że nie można skutecznie okresowo pewnych nawyków, rytuałów, schematów wprowadzać. I że nie warto przysiąść fałdów, albo raczej dołożyć starań, żeby zadziałały. Z WYCZUCIEM, W KONTAKCIE Z DZIECKIEM, OBSERWUJĄC JE. Zadbać, by spało, by było maksymalnie wypoczęte – i ono, i my, opiekunowie.
Hogg protestuje przeciwko przyzwyczajaniu dziecka do zasypiania podczas noszenia. Pewnie nie bierze też pod uwagę integracji sensorycznej – noszenie jest potrzebne pod tym względem, żeby dziecko dostymulować (przedsionek, kwestie związane z napięciem mięśniowym, dotykiem itp.). Ale szanujmy swoje kręgosłupy drogie panie. Mali ludzie nie zostali zaprojektowani przez Stwórcę (czy Matkę Naturę) tak, by nas wyniszczyć – więc nie róbmy tego sobie same, uzasadniając swoją krzywdę dziećmi. SI – ok, ale po to są hamaki, chusty, nosidła i inne takie, żebyśmy nie nosiły worka ziemniaków na rękach… Jak to ujęła nasza fizjoterapeutka, standardowe zgłoszenie to albo działkowcy, albo… mamy ze nadwyrężonymi kręgosłupami od noszenia i odkładania dzieci. Zwróćmy jednak uwagę, że nasza nieszczęsna zaklinaczka niemowląt nie zakazuje brania dzieci na ręce – ale usypiania ich do głębokiego snu na rękach. Wyciszenie na rękach jest OK (plus wariant kręgosłupowy – co z czasem, wraz ze wzrostem wagi dziecka, staje się coraz bardziej naglące), ale zaśnięcie lepiej w miejscu docelowym.
Co do moich doświadczeń ze spaniem dzieci, właśnie przechodzę przez to czwarty raz. Jestem dumna z tego, jak nasze stworki zasypiają (z granicami, schematem higieniczno-porządkowym, rytuałem bajkowo-całaPolskaczytadzieciowym i modlitewnym), i z tego że dysponujemy wieczorami dla siebie. Przechodziliśmy przez czas stawiania granic, i siedzenia przy dzieciach, i buntów ucieczkowych, i koszmarów nocnych, bólów wzrostowych i różnych kwiatków. Zauważam, że kolejnym łatwiej jest się podpiąć pod istniejący już, zaakceptowany przez starsze rodzeństwo i wspólny schemat.
Hoggowe zalecenia uważam za bardzo trafne, poza jednym: presją, by bardzo szybko, już w pierwszych miesiącach, osiągnąć sukces. Tu sądzę, że zaklinaczka przeszacowuje.
Zalecenia racjonalne i skuteczne brzmią następująco:
- Przestrzeń, w której dziecko zasypia, ma być mu znana, spokojna i bezpieczna, skłaniająca do wyciszenia;
- Reagujemy na pierwsze oznaki zmęczenia;
- Unikamy doprowadzania do przemęczenia (bo wówczas będzie już ciężko);
- Nie dajemy więcej pomocy niż to potrzebne (mniej znaczy więcej – czyli np. nie wpychamy smoczka – lub piersi dla uśpienia, póki nie jest to konieczne; nie lulamy, póki nie jest to konieczne itp.);
- Staramy się wypracować rytuał, który po wyciszeniu z pomocą lub bez pomaga dziecku zasnąć samodzielnie;
- Wybierając jakieś rozwiązanie na stałe, zastanawiamy się, czy to jest ten standard, który będziemy chcieli kontynuować za kilka miesięcy, rok, dwa lata;
- Przyglądamy się, jakie preferencje ma dziecko;
- Nie tylko noszenie i ssanie; ale tulenie, sz-sz-sz, zawijanie, kołysanie, miłe słowa, szept, poklepywanie po pleckach w rytmie serca, kołysanki, masażyki, ograniczenie bodźców wzrokowych – pomagają niemowlęciu wyciszyć się.
- Jeśli dziecko zasypia z płaczem, pomagamy mu, przestało płakać i ukoiło się – wycofujemy pomoc, by teraz mogło zasnąć. Wracamy, gdy znów płacze.
- W trakcie zasypiania (i ponownego zasypiania) nie podchodzimy na każde sapnięcie, piśnięcie i zapłakanie (to się zdarza przez sen) – nie mówimy do dziecka tylko dlatego, że otworzyło oczy, bo bywa, że zasnęłoby z powrotem bez tych bodźców. Nie przeszkadzamy mu.
- Robimy notatki, żeby wyłapać schemat;
- W okresach skoków wzrostu, choroby i innych szczególnie wrażliwych – zawieszamy nasze standardy.
To nie jest głupie i warte wyrzucenia do śmieci. To jest rozsądne, czułe i kompleksowe. Dodałabym czwarty trymestr i dr Karpa z jego 5xS w tym czasie.
WINA nr 4) KOBIETO MASZ PRAWO ŻYĆ, DAJ JE SOBIE…
Trochę socjologii macierzyństwa. Polska lata dwutysięczne.
Jesteśmy największymi wrogami samych siebie – my, kobiety. To taki dowód na grzech pierworodny 😉 Jak już nikt nam nie szkodzi, to staramy się zaszkodzić same sobie albo udupić (przepraszam co wrażliwsze ucho) co bardziej – lub co mniej, a co! – wyemancypowane koleżanki. Jak w uwielbianym przeze mnie wierszyku, który przytaczam z Internetu z podpisem, mam nadzieję, że jestem fair wobec autorki Katarymki 🙂 Bardzo polecam.

„Poczucie winy jest przekleństwem macierzyństwa”, pisze Hogg. Ktoś ostatnio podawał taki mem, w którym skrajnie spocony nastolatek próbuje „nikogo nie urazić w 2021”. Podobnie jest z nie wzbudzaniem poczucia winy u matki, i to jest osobny problem. Niemniej specjalizują się w implementowaniu go kobiety.
Oczywiście, jak to zwykle bywa, Baba Jaga to rozgoryczona Dobra Wróżka. A Dobra Wróżka to taka nasza kobieca moc, bardzo potrzebna do życia i przeżycia macierzyństwa. Innymi słowy, potrzebujemy się nawzajem BARDZO. A jakoś tak…
„Kobieta po porodzie – nawet gdy ma pomoc i nie czuje się zmęczona – ma w sobie wielką ranę. Jeśli nie zadba o swój odpoczynek, to gwarantuję, że po sześciu tygodniach będzie się czuła, jakby potrącił ją autobus”. Tak jest. I ciągle więcej! A od rodzinki słyszymy „a ja żadnej pomocy nie miałam i sobie radziłam”, „a ja nigdy męża nie budziłam w nocy…”, „a u mnie zawsze dwudaniowy obiad był”, „a kiedy ty te firany ostatnio prałaś?”, „a czy wy nie możecie wreszcie tego trawnika/płotu/pozbruku”… To może faktycznie zakazać tej Hogg, która pisze: „Tam skąd się wywodzę, istnieje tradycja czterdziestu dni leżenia w połogu„…
Aż tu nagle… wyobraź sobie.
Przychodzi jakaś kobieta i okazuje Ci zrozumienie. Ba! Daje Ci zielone światło i pokazuje, że bez x, y, z świat się nie zawali. Że jesteś w porządku, nie dając rady i potrzebując czego innego, niż to, przy czym się żyłujesz. Czujesz, jakby ci ktoś zdjął z pleców ten wór kartofli… I teraz mamy dwie wersje x, y, z.
Jeśli ta kobieta mówi, że jest OK załatwiać połowę spraw z maluchem podaniem piersi; spanie rodzinnie a’la Biskupin style (kto był, ten wie, reszta nadrabia w te wakacje;) z przerwami na włożenie piersi do ust dziecka (żywy smoczek) powoduje wyższą inteligencję dziecka (wprost proporcjonalny wzrost piersiogodzin do IQ:P); da się karmiąc zawojować pół świata i w niczym to nie przeszkadza; robisz w ten sposób to co najlepsze, to naturalne, że małe dzieci nie śpią i potrzebują non stop Twojej obecności; dom może być usyfiony – po prostu trzeba zmienić sposób myślenia o porządku by czuć się z tym dobrze; wystarczy wyluzować: możecie żywić się kanapkami (byle do tego wycofać gluten, laktozę i regularnie sprawdzać pasożyty – prawda?), a Ty niezbyt zadbana i czująca, że zapadasz się i gubisz swoje ja („już zawsze będę zamknięta w domu”) – jesteś tak naprawdę lepszym typem matki. Aha, a Twoje dzieci są HNB (high need babies) i tak to już jest. To co? To Internety biją brawo bis, dziewczyny. Masz HNB, jesteś WWO (wysoko wrażliwą osobowość), wszystko jasne, nic nie możesz, więc wszystko ci wolno;) Jeszcze tylko feministycznej terapii, w której kobieta-w-roli-ofiary-mężczyzn to założenie sine qua non (czytałam „Psychoterapię feministyczną”, padłam z wrażenia), brakuje.
Oczywiście, jestem wredna i przerysowuję: ale zarzuty do Hogg też są właśnie przerysowane i przez to wredne. I to chcę z całą mocą podkreślić.
Jeśli natomiast ta kobieta mówi, że masz prawo zadbać o swoje marzenia, że i dziecko jest ważne, i ty – a nawet z miłości do dziecka trzeba, abyś o siebie zadbała i nie odpuszczała w stawianiu ram organizacyjnych (struktury), bo one są dla Ciebie zdrowe. A zdrowa, wyspana, wykąpana, zadbana i szczęśliwa Ty (na tyle, na ile się da na tym etapie) – to świetna mama dla Twojego maluszka i starszaka. Zdolna do obserwowania jego potrzeb, dostrzegania ich zamiast projektowania własnych emocji, do poszukiwania elastycznych rozwiązań, gdy pojawiają się problemy, cierpliwsza… Że można karmić piersią, albo nie, to wartościowe, ale nie najważniejsze. Że warto mieć system, który łatwo pozwala przejąć opiekę komuś innemu. Że dziecko da się nauczyć spania i regularnego jedzenia, a także zajmowania się samym sobą. Że możesz nie spać z maluszkiem, że bliskość można załatwiać inaczej, łóżeczko jest spoko i nie musisz spać na krawędzi łóżka nie oddychając przez pół nocy, żeby nic nie zaskrzypiało;) , a dziecko będzie się nadal dobrze emocjonalnie rozwijało. Że możesz pracować, albo nie pracować, jak Ci dobrze. Że w każdym układzie da się znaleźć dobre rozwiązania, a mały człowieczek może świetnie się czuć w różnych schematach organizacyjnych, byle jakiś czytelny był dziecku znany… Że może być tak, że problem z odstawieniem to nie problem z dzieckiem, ale z Twoimi potrzebami. Że można ukrywać się za problemami dziecka i działać tak, by ich nie rozwiązać… Że nie jest dobrze wyrzucić małżonka ze wspólnego łóżka na okres niemowlęcy (albo i na lata, jak słyszymy niejednokrotnie w gabinecie, „bo dziecko beze mnie nie zaśnie”). Że możesz dojrzale się zmierzyć ze swoimi motywacjami. „Zamiast czuć się winną, lepiej spożytkować życiową energię do znajdywania rozwiązań poprawiających własną sytuację, jakakolwiek by ona nie była”.
To się kurka okazuje, że trzeba w dziady tę babkę wyrzucić do kosza.
Bo reprezentuje ten niepokojący żywioł porządku, nieodpuszczania względem samej siebie, kierowania się czymś innym niż wyrazami emocji u dziecka, dostrzegania życia poza karmieniem piersią. Poza zależnością i rządem bieżących emocji. Z uważnością, ale i osądem rozumu. Z odpowiedzialnością za to, co się dzieje u dziecka – a przeciw poglądowi, że dzieci nam się „już takie rodzą” i to ma zamknąć sprawę. Z dbałością o siebie nie tylko tu i teraz, bo nie mam siły – a zatem mogę odpuścić, i jeszcze, i jeszcze raz – z dbałością o siebie jutro, za tydzień i za trzy lata.
To działa antydepresyjnie, ale co tam.
Tracy Hogg ma za dużo do powiedzenia w poprzek internetowych mód… kilka nieaktualnych głupotek w temacie laktacji czy ferberowskich, niesłusznych skojarzeń w temacie treningu snu robi za pretekst.
Kosz. Kosz?