Fobia osądzania. Czy musimy być śnieżynkami?

Fobia osądzania. Czy musimy być śnieżynkami?

Prezent dla wrażliwych, czy prezent dla drażliwych?

Przyszło do nas i rozmawiać jest jeszcze ciężej niż wcześniej. Miało być z troski o wrażliwość ludzką, by jej nie ranić – a wrażliwych coraz więcej i w coraz bardziej błahych tematach, więc… coraz łatwiej ją zranić! I coraz więcej poranionych chodzi między nami, ludzi nieszczęśliwych i ogólnie zafiksowanych na tym, że istnieją inne opcje widzenia rzeczywistości, niż im bliskie. Sądzę, że stanowią oni dużą część protestujących w ostatnich latach na ulicach – z różnych powodów. Sądzę, że stanowią znaczącą (choć raczej nie większościową) część młodzieży.

Nie mam pojęcia, czy przewrażliwienie młodzieży na własnym punkcie jest czymś odwiecznym, ale na pewno towarzyszy zjawisku bycia „młodzieżą” – nastolatkami, które samo w sobie jest dość nowe. Nie słyszeliście o tym? Już wyjaśniam: przez wieki historii spisanej okres między dzieciństwem a dorosłością był krótki i nie miał swojej odrębnej charakterystyki, był raczej koniecznym przygotowaniem do dorosłości; towarzyszeniem dorosłym w roli czeladnika, dwórki, parobka, studenta itp. Był obarczony konkretną pracą, dbaniem o swoje lub rodziny utrzymanie i odpowiedzialnością za swoje postępowanie. I choć rzecz jasna, na młodzież narzekano zawsze (jej zepsucie, brak powagi, lekkomyślność itp.), nie miała odrębnej charakterystyki praw, wynikających z wieku. Mniej więcej wiek dwudziesty, wraz z powszechną, rozciągnięta w czasie edukacją i gospodarczym przyspieszeniem, wyprodukował „nowy etap życia”: bycie nastolatkiem, z jego wyjątkowymi warunkami (dorosłe możliwości bez dorosłych obowiązków, życie w zawieszeniu – dla rozrywki, przez 5-10 lat) a wraz z nim specyficzną kulturę nastolatków, inną niż dorosła i dziecięca.

Warto się w tym momencie zatrzymać i zastanowić, co to właściwie znaczy. Nie istniało coś takiego jak kultura młodzieżowa. Przenieście się w wyobraźni w czasie, oglądaliście trochę filmów, to powinno pomóc: Sparta? Wojna secesyjna? Czasy Robin Hooda? A może Wikingowie? Cesarskie Chiny? Nigdzie nie istnieje odrębna kultura młodzieżowa, choć oczywiście istnieją ludzie młodzi, czyli w trakcie przygotowania do dorosłości (małżeństwa, własnego gospodarstwa, mianowania na urząd, zdania egzaminów czeladniczych, pasowania na rycerza itp.), wykonujący te same co dorośli czynności bez oficjalnego mianowania na dorosłego, na które trzeba sobie dopiero zasłużyć. Stąd zresztą nazwa egzaminu „matura” – egzamin dojrzałości. Cóż, przestał nim być, bo… dorosłość jest poddana procesowi rozmywania.

Hej, dziadersi, właśnie jesteśmy dekonstruowani.

Zaczęło się od kultury młodzieżowej, i ta towarzyszy kolejnym pokoleniom zdziwionych rodziców – coraz mniej zdziwionych… Coraz bardziej chcących się w niej zanurzyć, aby być spoko… nie być passe – nie być dziadersami. To kultura prefiguratywna. Normalna jest postfiguratywna, to kultura klasyczna, kumulująca. Następnie w okresie przejściowym jest kofiguratywna, negocjowana między pokoleniami. Teraz czas na post-. To młodzi mówią starym, co jest OK. To kultura odwrócona na drugą stronę, jak stara skarpeta. Zamiast budować czy negocjować, dekonstruujemy nawet to co było. Jak można rzec, humorystycznie, Mariuszem Maxem Kolonko: osiągnęliśmy punkt Nemezis. Kto wątpi, powinien zapoznać się z twórczością takich postaci jak Nicki Minaj. Tak, zdecydowanie punkt Nemezis już za nami.

Wszystko, co teraz napiszę, jest względne i uogólnione, jak wszystkie zjawiska o charakterze społecznym, mogły być na to kontrprzykłady z biografii konkretnych osób wcześniej, mogą być później, niemniej walec dziejów zadziałał tak na ten trawnik, nawet jeśli jednostkowe źdźbła się podniosły.

Moja teza w tej sprawie jest taka:

Wojny światowe i upadek la belle epoque, wraz z pieniądzem papierowym i specyficzną, rozgrzaną do czerwoności gospodarką konsumpcyjną, wyprodukowały NASTOLATKA jako odrębny, wieloletni okres rozwojowy człowieka.

Młodzieńczość w wersji nastolatkowej wyprodukowała PRZEWRAŻLIWIENIE jako powszechne w zachodnim społeczeństwie zjawisko psychologiczne, doświadczane w każdej rodzinie (i cierpienie wieku dorastania).

Rewolucja kulturowa roku 1968 podniosła je do rangi IDEAŁU OSOBOWEGO i WARTOŚCI UNIWERSALNEJ. Żołnierz, urzędnik – zły, hippis – dobry.

I nie pytajcie mnie, czy pełznąca od wtedy rewolucja genderowa jest przyczyną, czy skutkiem tego, że na naszych oczach PRZEWRAŻLIWIENIE STAJE SIĘ KAMIENIEM WĘGIELNYM NASZEGO KRĘGU KULTUROWEGO, a bycie OFIARĄ JEST TRENDY.

Pytacie: przecież się nie da? Kamień węgielny jest na początku? No przecież w kulturze prefiguratywnej, czyli po punkcie Nemezis, wszystko jest na odwrót…

Jakie to ma konsekwencje?

Przewrażliwienie, czyli bycie podatnym na zranienie psychiczne, przywiązywanie nadmiernej wagi do bycia poddanym negatywnemu sądowi, brak dystansu, nadmierne empatyzowanie, uniemożliwiające emocjonalne oderwanie się od obiektu współczucia, nie charakteryzuje już jedynie nastolatków jako przemijająca cecha. Staje się normą kulturową i pozytywną wartością. Nadwartością.

Od pewnego czasu, dzięki badaniom i książkom Elaine Aron, bardzo popularne stało się pojęcie Osobowości Wysoko Wrażliwej. Ten typ miałby, w różnych wariantach, obejmować… 25-30% populacji! To gorzej niż znaki zodiaku, one obejmować miały rzekomo ok. 8%, a wtajemniczeni wiedzą (jakoś dziwnie ich niewielu swoją drogą), że… niczego nie wyjaśniają i nie opisują… Choć po prawdzie, sama cenię prostą typologię klasyczną: choleryk, sangwinik, flegmatyk i melancholik, Hipokratesa i Galena… Wracając do rzeczy, sądzę, że popularność postrzegania się jako WWO, czyli przez podatność na zranienie i utratę równowagi emocjonalnej, jest pokłosiem tych zmian. Oczywiście niejedynym.

Bycie ofiarą daje moc społeczną. A raczej: zredefiniowanie pojęcia ofiary, tak, by stała się nią każda osoba z cechą przewrażliwienia. Dzięki temu przewrażliwienie zostaje uzasadnione i ustawione na piedestale. Przewrażliwieni, cierpiący z powodów emocjonalnych z powodów emocjonalnych (tak, to nieprzypadkowe powtórzenie) – oraz grupa współczujących z nimi i cierpiących ZA NICH EMOCJONALNIE, to Nowi Ludzie Nowej Epoki, albo nadludzie.

W związku z tym mają nadludzkie prawa, np. do… dekonstruowania kultury. Na krańcu osi, w skrajnej wersji lecą pomniki, podpalane są kościoły, rozbijane szyby w sklepach z Iphone’ami, niektórzy mają klękać przed innymi, powstają trzecie toalety dla niezdecydowanych, za to zdecydowanie trzeba niezdecydowanych wpuszczać do szatni płci przeciwnej z biologiczną. A wszystko w słusznym gniewie za zranienia emocjonalne, przemoc kulturową i nieuzasadnioną dominacją kogoś tam nad kimś tam, albo dla dbałości o dalsze nieranienie „wrażliwych”.

W tym społeczeństwie to wrażliwi (i rozbici emocjonalnie) mają rozdawać karty. Choć, jak uczy historia, rozdają je raczej ci, którzy szybko poczuli jej wiatr i ustawili się w roli „społecznych obrońców wrażliwych”. Na Zachodzie dekonstruowanie w tym celu zrodziło „cancel culture”, kulturę unieważniania, rodzaj cenzury kulturowej, zmiatającej wszystko, co ma w sobie „potencjał raniący przewrażliwionych”, łącznie z Tomkiem Sawyerem, Czerwonym Kapturkiem i Pinokiem. To ona sprawia, że Księga Dżungli trafia do „Działu Filmów Zakazanych”, a raczej obwarowanych ostrzeżeniem: „rasistowskie!” na znanych platformach. Ona próbuje zniszczyć autorów, którzy odważyli się powiedzieć głośno coś nieprawilnego (przypadek Rowling, która wypowiedziała się z bardzo ciekawego nurtu feminizmu dostrzegającego niezgodność obrony praw kobiet biologicznych z obroną praw kobiet uznaniowych, czyli w temacie szatni, toalet, basenów oraz więzień). Ona powoduje, że poprawność polityczna pisze historię na nowo, mieszając fakty, byle tylko postacie w filmach spełniały nowoczesne normy kwotowe. I ona… przeszkadza nam rozmawiać o zwykłych sprawach, tych, które wypełniały nocne Polaków rozmowy…

W tej atmosferze kulturowej kształtują się nowe pokolenia nastolatków i młodzieży uczącej się – studentów, a później doktorantów, pracowników naukowych, publicystów, pracowników NGO’sów, aktywistów społecznych (ci raczej z definicji są dziś młodzi lub wiecznie młodzi), a potem celebrytów, polityków i pracowników mediów wizualnych. Powstaje nowy typ młodego człowieka: „snowflake” – śnieżynka, podatna na zranienia, krucha oraz postulat, ba! Norma! zabiegania o dobro śnieżynki, tak by nie uchybić jej śnieżynkowatości.

Wiecie, dlaczego ten tekst trudno mi pisać? Bo te odruchy zostały już wyuczone u mnie i u was. Gdy analizuję zjawisko „bycia nastolatkiem” – wielu odczyta to jako krytykę, a nawet zrównanie z ziemią ich jako nastolatków. Gdy piszę o tym, że bycie hippisem ma jakieś negatywne skutki, śmiertelnie obrażą się hippisi, a gdy napiszę o części uczestników strajków – odsądzą mnie od czci i wiary POZOSTALI uczestnicy strajków. Przewrażliwienie, branie do siebie, dopatrywanie się powodów do poczucia bycia zranionym i generalizowanie. Owszem, ale nie tylko. Odpowiada za to jeszcze zmniejszona zdolność do myślenia abstrakcyjnego.

Teraz to już w ogóle obrażam ludzi. „Napisała, że jeśli chodzimy na strajki albo jesteśmy nastolatkami to nie umiemy myśleć abstrakcyjnie!” Nie, nie napisałam. Napisałam tak:

Kultura dowartościowująca i uprzywilejowująca przewrażliwienie to kultura myślenia niewychodzącego poza KONKRET. Dba o to, by nie myśleć abstraktami, a każdy abstrakt stara się sprowadzić do konkretu.

To chyba dobrze, powiecie. No, nie bałdzo – jak mówił hrabia z dowcipu o „zasłanym łóżku”. Myślenie konkretne w psychologii to etap, który osiagamy w wieku lat nastu i sprowadza się do z grubsza namacalnych, czyli konkretnych, mierzalnych kategorii. Jednak by rozumować szerzej, objąć zjawiska wykraczające poza tu i teraz, poza doświadczenie jednostki, sformułować ogólne prawa i zasady, trzeba osiągnąć kolejny „level” poznawczy, czyli myślenie abstrakcyjne. Wielu tego nie potrafi, albo potrafi tylko niekiedy. Obecnie dążymy jak gdyby do wyrugowania myślenia abstrakcyjnego przez konkretne. Przyczynia się do tego walnie manipulacyjna działalność mediów. Próbując badać jakikolwiek ogólny temat społeczny, dotyczący norm, np.:

Czy dobrze jest uprawiać sport? Powinno się uprawiać sport?

Otrzymać możemy coraz częściej reakcję:

A dlaczego oceniasz osoby, które mają inaczej niż ty, i z różnych powodów nie uprawiają sportu? Uważasz, że są gorsi? A co o nich wiesz? Dlaczego odbierasz im prawo wyboru?

Pod „uprawianie sportu” możemy podstawić cokolwiek. Jak widać, wiele sensu to za sobą nie niesie. A dzieli i emocjonuje.

W efekcie jako społeczeństwo coraz rzadziej rozważamy, co jest dobre, albo co jest sprawiedliwe, zastępując to tym, co podoba się lub nie danej osobie, czy co przyniosło korzyść czy stratę danej osobie. Podsyca to „klikalność” naszych źródeł informacji („Zdziwił się, gdy przy żonie zobaczył…”, „Nastolatka nie mogła uwierzyć, że on mógł TO zrobić! Sprawdź!”). Podsycają to politycy reprezentujący interes jakiejś strony politycznej, np. „takiego brzydkiego potworka bez mózgu musiała przez was urodzić”. A na tezy postawione ogólnie, typu: „macierzyństwo jest naturalną drogą dla kobiety” reagujemy biorąc to do siebie, generalizując i interpretując w sposób przewrażliwiony, np. „to mówisz mi, że jak nie mam dzieci, to jestem nienormalna i zła, chociaż opiekuję się starymi rodzicami i nie spotkałam odpowiedniego mężczyzny?!?” albo „jesteś złą osobą, która ocenia innych!”.

O, to to. OCENIANIE ma zniknąć. Kultura przewrażliwienia nie znosi sądów, chociaż sądzi nieustannie – ale jedynie tych, którzy nie grają w te bierki, czyli nie definiują siebie jako ofiary lub obrońców ofiar (Nowych Ludzi). Kultura przewrażliwienia rozlewa się na środowiska, które pozornie są z jej antypodów, co niedawno wystawiło na ciężką próbę Jacka Pulikowskiego, zasłużonego doradcy małżeńskiego, za wyjęte z kontekstu zdanie, dotyczące umiejętnego wywierania wpływu na małżonka przez żonę, z wzięciem pod uwagę jego ograniczeń psychicznych (i nomen omen, czułych punktów), tak by uniknąć negatywnych efektów ubocznych braku chęci do współżycia u żony. Przypomnę krótko: formalnie katolicka dziennikarka uczyniła z niego za sprawą tego zdania przedstawiciela kultury gwałtu i próbowała poddać walcowi cancel culture.

Nie dodając sobie, miałam wątpliwą przyjemność powkurzania koleżanek z katolickiej grupy rozwojowej – doświadczając charakterystycznej ścieżki zdrowia. Zdanie o zjawiskach ogólnych, sprowadzone zostało do krzywdzącej interpretacji, a następnie odpowiednio poranił się nim, kto chciał, przyprawiając mi gębę osoby złej i nieczułej na ludzką krzywdę.

Ocenianie, a raczej wydawanie sądów, jest po prostu funkcją dobrze działającego rozumu. Potępianie – nie. Generalizowanie – nie. Sprowadzanie całej osoby do jednego mianownika, jednej cechy – nie. Ale ocenianie, władza sądzenia? Baza.

Przewrażliwienie samo w sobie stara się uchodzić za wrażliwość. Gdyby nie podszywanie się za inną, właściwą i uniwersalną wartość, nie miałoby szans na uznanie. A w ten sposób wyłapuje ludzi dobrej woli, w tym przejmuje umysły wielu chrześcijan (bo stoję na stanowisku, że chrześcijaństwo jest korzeniem wrażliwości społecznej w ogóle), redefiniując pojęcia, przesuwając ich obszar zainteresowań i czyniąc z części z nich wojowników o nowy, wspaniały świat.

Ale przewrażliwienie nie jest wrażliwością i czyni świat nie lepszym, a gorszym.

Zdajecie sobie sprawę, że to właśnie ten przewrażliwiony sposób myślenia likwiduje spotkania opłatkowe, zdejmuje krzyże w szkołach i używa określenia „życzenia na święta zimowe” zamiast „bożonarodzeniowe”, bo komuś mogłoby być przykro, skoro się z tym nie identyfikuje? Bo ktoś mógłby mieć coś przeciw? Ale to nie jest tekst o rugowaniu obyczaju. Rugowanie obyczaju jest po prostu efektem ubocznym królowania przewrażliwienia.

Nie używaj pojęć lub rozmywaj je: Boże Narodzenie, spotkanie opłatkowe, rodzina, małżeństwo, ojciec, matka, normalność i nienormalność, zdrowie psychiczne i choroba, mężczyzna i kobieta, wierność i zdrada, piękno i brzydota, dobro i zło, bo… może komuś się zrobić przykro. Brzmi jak straszna przesada z mojej strony? Są na to liczne i coraz liczniejsze przykłady, case’y. Przyspieszył ten proces ostatnimi laty. Za każdym razem opiera się na czymś realnym, na czymś, nad czym warto byłoby się pochylić, by to reinterpetować i zaprząc na swoją służbę.

Straszny to zakręt kultury, gdy staje się ona niezdolna do myślenia abstrakcyjnego, kategoriami ogólnymi – sprowadzając je do nośnika przemocy. Przemocy rozumianej jako sprawienie dyskomfortu jakiejś osobie. Bo zawsze znajdzie się ktoś, komu będzie przykro, bo się w ogólnej kategorii nie odnajduje. Kultura, która odczytuje swoje zadanie w pocieszaniu jednostek przez niszczenie kategorii ogólnych, rozmywanie ich, dekonstruowanie, rozszerzanie ich znaczeń aż do utraty znaczenia, imploduje. Zapada się do środka. Bo kultura TO SĄ POJĘCIA OGÓLNE. Nic zatem dziwnego, że zaraz za pojęciami idą tradycje, obyczaje, rytuały. A wraz z nimi rozpada się społeczeństwo i więzi. Kraina królującego przewrażliwienia i rywalizowania o bycie uznanym „ofiarszą ofiarą” zaczyna się poczuciem triumfu dziejowej sprawiedliwości i powszechnego braterstwa, ekhe ekhe [napad kaszlu], a kończy samotnością i depresją.

Pokatastrofizowałam, to teraz pocieszenie: przynajmniej wiemy, co sprawia, że rozpadamy się na kawałki. Ale to można zatrzymać. Kto pamięta, jak kończy się pierwsza część „Niekończącej się opowieści”, ten wie, o co chodzi. Można? Można. Tak, chodzi o motyw świata, który implodował, pożarty przez nicość – i który się odbudował z ostatniego kawałka materii (brzmi jak nasza droga z Punktu Nemezis do Big Bangu i potencjalnie z powrotem).

Odbudował się ten świat dzięki nadziei.

Będziemy potrzebowali pewnie jeszcze kilku rzeczy poza nią. Niech to będzie nadzieja (biofilia?) praktyczna, w działaniu.

Ten post ma 2 komentarzy

  1. Henryk

    Szalenie mnie ucieszył ten tekst, każdy lubi przeczytać coś, co potwierdza jego poglądy. A ten tekst robi to w 90 procentach co najmniej. Te 10 procent wątpliwości to sama geneza pojawienia się nastolatka i kultury przewrażliwienia jako czegoś godnego pochwały czy podziwu. Ale to nie czy lecz kiedy. Sięganie do Belle Epoque to pewno za daleko – no niech to drążą historycy kultury.
    Ale reszta – dokładnie tak. W swoich felietonach w Kurierze Wnet (ale kto je czyta?) a może bardziej w dyskusjach na fejsie wiele razy podnosiłem, że jeszcze za mojej młodości nie było czegoś takiego jak kultura młodzieżowa (włączając w to muzykę). Konflikt pokoleń nie sprowadzał się do głoszenia jakichś odrębnych (i lepszych) ideałów, a raczej do tego, czy młodzieniec już jest dorosły (z wynikającyni stąd uprawnieniami czy jeszcze nie. A tutaj Autorka rozebrała to na części i omówiła. Brawo, brawo.
    Dodałbym jeden wymiar tej ogromnej zmiany albo jeden sposób jej opisywania. Czy to nie przypomina zastąpienia klasycyzmu opartego na rozumie rozwichrzonym romantyzmem? Tylko, że ta powtórka historii to, jak głosi znane porzekadło, odbywa się dziś w formie farsy. Romantycy, przynajmniej ci wielcy, wcale nie kwestionowali rozumu, bo przecież sami zeń korzystali. A to, z czym mamy teraz do czynienia, to erupcja gwałtownych lecz płytkich sentymentów, wywoływanych przez Bóg wie, jakie ciemne moce. Doprawdy, czasy, w których wyrocznią jest szwedzka nastolatka oraz „Imagine” Lennona, zasługiwałyby na pogardliwe prychnięcie, gdyby nie działy się w realu i mnie, dziadersa, co chwila zaskakiwały rozmaitymi niemiłymi zdarzeniami, takimi jak wpisanie na indeks słowa 'murzyn’ lub dekretowanie zmiany znaczenia słowa 'małżeństwo’.
    Niestety na horyzoncie nie widać powrotu RACJONALNOŚCI, jako głównej zasady społecznej. Niech podsumowaniem będzie cytat Autorki:
    „Ocenianie, a raczej wydawanie sądów, jest po prostu funkcją dobrze działającego rozumu. Potępianie – nie. Generalizowanie – nie. Sprowadzanie całej osoby do jednego mianownika, jednej cechy – nie. Ale ocenianie, władza sądzenia? Baza.”

Dodaj komentarz