O Standardach WHO bez różowych okularów

O Standardach WHO bez różowych okularów

Struktura mojego tekstu jest następująca: wstęp, w którym oswajam z wywrotową myślą zawartą w tytule. Następnie nieco pomarudzę, nie tyle na znaną Wam z mediów tabelkę, a na towarzyszące jej omówienie teoretyczne (dokument Standardów jest wielostronicowy) i zawarte tam dziwnostki. Postawię zarzut panseksualizmu współczesnej, bynajmniej nie holistycznej seksuologii (lub – holistycznie panseksualnej…). Wreszcie rozpracuję dostrzegalne zmiany w nauczanych treściach na podstawie polskich bojów o edukację seksualną.

Komu chce się czytać długie teksty? To jedna z tych sytuacji, gdy nie ma innego wyjścia. Posłuchajcie…

WHO, what, why?

W przypadku nauk społecznych mamy do czynienia ze specyficzną sytuacją. Normy naukowe w zakresie seksualności – cóż to znaczy? Na pewno nie normy statystyczne. Nie, są one raczej postulowane. Oznacza to, że osoby związane naukowo z seksualnością je określiły – a w rzeczy samej wymyśliły. Normy, którymi posłużono się w Standardach WHO nie obowiązują jeszcze w żadnym pojedynczym społeczeństwie – rozrzucone to tu, to tam, lub nigdzie – nie wiemy, jakie mają konsekwencje. A raczej – istnieją poważne przesłanki (z tych doświadczeń to tu, to tam), że mogą być to konsekwencje negatywne. Co się robi z takim faktem? Należy zmienić definicje, znaczenia słów i cele. I już. Negatywne staje się pozytywnym. Słowa, do których społeczeństwo jest przywiązane, wartościując je pozytywnie, zostają, nie budząc niepokoju u nikogo poza dość wąskim kręgiem osób.

Czy w Standardach Edukacji Seksualnej WHO są same rzeczy złe?

Nie.

Absolutnie nie.

Musi być sporo rzeczy racjonalnych i rozsądnych, żeby parę gniotów można było wpuścić niepostrzeżenie. Kto czyta takie rzeczy dokładnie, ze zrozumieniem i wyobraźnią, a także znając kontekst i dotychczasowe doświadczenia? Są tacy ludzie. I stoją dokładnie po dwóch stronach sporu. Nie da się w tym przypadku zachować neutralności.

Czy można ufać Standardom Edukacji Seksualnej WHO?

Nie.

Absolutnie nie.

Zdziwieni? Skąd tak „nienaukowe” podejście?

Stanowią one dokument przewrotny – oparty na ideologicznych, rewolucyjnych założeniach – i udający, że wcale tak nie jest.

To znaczy, że grupa ktosiów (a właściwie, zgodnie z przypisami, grupa grup) usiadła, stwierdziła, że fajniejszy byłby świat taki, jaki im się podoba – i że w związku z tym trzeba ulepić nowe podejście do płciowości w skali masowej. Wykorzystując do tego szkołę. Każdy, kto uważa, że standardy są do użytku nieformalnego („można, ale nie trzeba”), myli się. W dokumencie wyraźnie napisano, że powstały do formalnego użycia, w szkołach.

Specjalna wersja personalizmu

Dziecko jest postrzegane jako osoba niezależna, posiadająca konkretne

uzdolnienia i potrzeby, w tym w odniesieniu do form przejawiania

bliskości, zmysłowości i zainteresowania własnym ciałem. Potencjalne

potrzeby dziecka powinny być odpowiednio wspierane.

[Standardy Edukacji Seksualnej WHO]

Diabeł tkwi w szczegółach.

„Potencjalne potrzeby dziecka powinny być wspierane”. Potencjalne. Takie, których dziecko wprawdzie OBECNIE nie ma, ale mieć może – w przyszłości. Potrzeby w zakresie bliskości, zmysłowości i zainteresowania własnym ciałem. No, no… jakie to daje możliwości!

Co jest celem wprowadzenia Standardów? Seks „bezpieczny” i przyjemny.

Co do bezpieczeństwa, są tu i kłamstwa, choć dziś powszechnie przyjęte, jak to, że mamy prawo dzieci nie mieć.

Zanim się czytelniku zirytujesz, przeczytaj uważnie.

Prawo do nieposiadania dzieci? Nie wiem, co na to nasze ciała, ale chyba niezbyt się tym przejmują. Na tej samej zasadzie masz prawo nie wydzielać dwutlenku węgla albo nie zajmować przestrzeni, zachować na zawsze bycie zdrowym czy młodym. Jest to zwyczajne wishful thinking. Poczynanie dzieci jest zależne od podejmowania współżycia w okresie płodnym. Cała reszta jest zapobieganiem, a to, jak każde – może się nie udać. A nie ma i nie może być prawa nie mieć dzieci, gdy się już je ma. Prawo to my mamy nie mieć ochoty mieć dzieci i być chronionym przed przemocowym przymusem ich poczęcia ze strony innych osób – lub nie mieć na pewno w zestawie z rezygnacją z seksu. Jest seks, jest potencjał prokreacyjny (co do którego możemy mieć nastawienie dowolne) i prawu nic do tego, dopóki nie pojawia się przymus. Toczka.

Przyjęcie, że seks bez prokreacji jest prawem człowieka, jest tożsame z usuwaniem podmiotu prokreacji – ergo jest tożsame z legalizacją aborcji. Dziecko jest faktem, dziecka miało nie być, brak dziecka miał być prawem. Jeśli fakty przeczą założeniom, tym gorzej dla faktów.

Niby uwzględniać, ale podważać

Kolejna sprawa. Ciekawe, jak jest z wyjmowaniem dzieci za pomocą Standardów z kultury, w której są wychowywane. Ostatecznie określono wprost, że chodzi o to, by „Edukacja seksualna zapewnia[ła] możliwość ≫badania≪ własnych wartości i postaw”. Co jest badane? Co jest podważane? Własne wartości mogą być badane tak, jak stare radio śrubokrętem. Ale czy edukator seksualny pomoże je poskładać? A może tego już nigdy nie uda się zrobić?

Twierdzę, że Standardy wyłączają seksualność z kultury. Seksualność jest tu poza kulturą, w jednej przyjętej globalnie wersji, pomimo zalecenia, żeby wziąć kulturę nauczanego dziecka pod uwagę. O tym pisze autor obrony Standardów przed mitami (https://izp.wnz.cm.uj.edu.pl/pl/blog/3-mity-na-temat-standardow-edukacji-seksualnej-who/). Oj, nie wydaje mi się, żeby to właśnie głębokie zaczerpnięcie z kultur tradycyjnych stało za cytatem:

Holistyczna edukacja seksualna powinna opierać się na następujących zasadach: […] powinna być dostosowana do wieku, stopnia rozwoju młodych osób i zdolności rozumienia, a także do kultury, z jakiej się wywodzą, uwzględniając społeczno-kulturową tożsamość płci. Powinna też odnosić się do rzeczywistej sytuacji, w jakiej żyją młodzi ludzie.

Bardziej odnosi się do wzięcia pod uwagę uwarunkowania kulturą myślenia nauczanego dziecka! Nie dostosowania do niej norm, a przekazu. Nie ma nawet minimalnego uznania, że może wielkie cywilizacje miały coś cennego do zaproponowania i tysiąclecia innych norm niż postulowane wynikały z jakichś istotnych ludzkich doświadczeń. Tymczasem te tradycyjne normy niosły ze sobą (i niosą, bo wciąż są żywe) ogromną wartość.

Standardy to dokument absolutnie rewolucyjny, traktujący seks jak mycie zębów. Pomimo deklaracji, że wcale nie. O myciu zębów też można powiedzieć kilka podniosłych rzeczy – i to słusznych! Pozytywnie nastawieni do seksu, niezahamowani, odpowiedzialni (seksualnie) społecznie, osiągający przyjemność i niedyskryminujący (pod względem płci) obywatele – i już, gotowe. To jest poza kulturą, a można by i powiedzieć mocniej: nawet poza dobrem i złem. Prawdopodobnie musiało tak się stać, skoro zabrały się zań same organizacje zainteresowane specyficznie rozumianym postępem w obszarze podejścia do seksualności.

A teraz lepiej, bo cóż to znaczy:

Równocześnie uznaje się, iż samo dostarczanie informacji nie jest wystarczające. Osobom w wieku młodzieńczym należy umożliwić nabycie zasadniczych umiejętności życiowych i rozwój pozytywnych postaw oraz wartości

Ups. Częścią edukacji seksualnej jest co…? Warsztaty umiejętności seksualnych?

Gdyby ten wyimek dotyczył asertywności, komunikatu Ja, krzyżowania transakcji, odzwierciedlania i parafrazowania, czy innych konkretnych umiejętności z mojej branży, byłoby to oczywiste. Przećwiczymy je na własnej skórze, gadanie nie wystarczy. Gdyby chodziło o gimnastykę czy jakikolwiek sport, jasne. I gdyby chodziło o takie podpięte kwestie, związane z umiejętnościami interpersonalnymi, OK. Ale od czasu słynnych bananów na lekcjach wiemy, że wcale nie chodzi o to, nie mówiąc o nieszczególnie potępionych przez gremia specjalistów aktywizujących formach, z których „zaprojektuj burdel z uwzględnieniem różnych preferencji” (Niemcy) czy „sprawdź pojęcie 'twarda pornografia’ w internecie” (GB) nie należą do szczególnie aktywnych.

Czego w standardach nie ma WCALE?

Powściągliwości. Wstydliwości. Ascezy. Miłości, kochani czytelnicy. Bo to, że edukowani mają być pozytywnie, odpowiedzialnie, świadomie nastawieni do seksualności, bynajmniej nie wyczerpuje ani nawet nie tyka tych pojęć.

Właściwie nad tym pierwszym zdaniem można by pomedytować kilka godzin.

Nie ma też nic o ciemnej stronie masturbacji, która bywa ogromnym problemem nawet dla entuzjastów, a u małych dzieci bardzo często wynika z problemów. Pod wpływem Standardów i reprezentującej ten sposób myślenia agendy, bardzo mało specjalistów w ogóle o tym wie, i za swój zawodowy obowiązek uważa uświadamianie rodzicom, że nie powinni przeszkadzać w „poznawaniu swojego ciała przez dziecko”. Podczas gdy masturbacja wczesnodziecięca może mieć przynajmniej kilka zdecydowanie negatywnych odmian, wymagających diagnozy i mądrej interwencji.

Coś tu się nie zgadza

To, co ciekawe i niezwykle ponure, to powoływanie się wielokrotnie na kwestię wykorzystywania seksualnego dzieci, które rzekomo (wg treści dokumentu Standardów) ma być coraz większym problemem. Nie wydaje się, żeby twierdzenie to było poparte jakimiś rzetelnymi danymi. Kto czyta trochę więcej i może mniej modnych źródeł, ten wie, że w ogromnej większości świata historycznie był to raczej standard. I jeśli w jakiejkolwiek cywilizacji był naznaczony negatywnie, to w tej jednej, która głosiła ograniczenie współżycia do relacji małżeńskiej (powiedzmy, cywilizacji biblijnej). Tylko ona jedna systemowo je zwalczała.

Dramatyczny problem wykorzystywania seksualnego dzieci nie jest częstszy, niż kiedykolwiek. Pewnie jest rzadszy niż kiedykolwiek, choć o wiele zbyt częsty. Za to jest po prostu bardziej obecny medialnie (a media lubią go grillować zwłaszcza w odniesieniu do grupy, która miała za zadanie przeciwstawiać się rewolucji i pilnować kultury, a w wielu jednostkach nawaliła: kapłanów).

Są w Standardach i sprzeczności, np. w opisach typowych rzekomo zjawisk w poszczególnych stadiach rozwoju, w fazie 7-9 lat: „Dzieci mogą czuć się nieswojo, kiedy są nagie w obecności innych osób. Nie chcą już rozbierać się w obecności osob dorosłych i przestają chodzić nago.”

A przecież chwilę wcześniej pisano dość odważnie: „Dzieci (od 5. roku życia, a zwłaszcza między 6. i 8. rokiem życia) lubią pokazywać swoje zewnętrzne narządy płciowe, a także chcą patrzeć na narządy płciowe innych dzieci. (…) Zainteresowanie dzieci tematem seksualności jest znacznie szersze w porównaniu z przeciętnymi osobami dorosłymi”. [sic!]

Intrygujące! No, skoro dziecięca potrzeba wiedzy jest w przypadku seksualności większa niż przeciętnej osoby dorosłej, to hulaj dusza, edukatorzy. Albo – sekstrenerzy. Tylko skąd się wzięło takie twierdzenie? Już tłumaczę.

Panseksualizm, czyli wszystko jest seksem

Dlaczego cztero-pięciolatek lata przed kąpielą po domu, chichrając się i krzycząc kupa-pupa-dupa? Dlaczego ośmiolatek jest przeszczęśliwy, poznając piosenki wycieczkowe typu „kierowca nie otworzył drzwi, lejemy do autobusu?” A trzylatek zaśmiewa się na: „Wyszedł księżyc, ajcium pajcium, i narobił kupkę w majcium”?

Są dwie odpowiedzi: normalna i panseksuologiczna. Normalna: bo ma dużo przeżyć rozwojowych związanych z granicami, kontrolowaniem się (trening toaletowy), poznawaniem zakazanego – strefy tabu; reakcji społecznych – i to jest sposób na oswojenie i pozbycie się napięcia. Zdrowy mechanizm obronny: śmiech.

Panseksuologiczna: to dowód na seksualne zainteresowania dzieci. Bo siki i kupy to obszar majtek, a więc genitalny. Bo intymne, a więc seksualne. Zabawa wózkiem i w domek jest seksualna i erotyczna, bo… związana z rolami płciowymi, a płeć umożliwia seks, a w ogóle dom się zakłada, bo rodzina; rodzina to para; para to seks. I tak dalej. Tak się otrzymuje interpretację, w której nieprzerwanie myśli i zainteresowanie są seksualne. Potem można powiedzieć, jak w standardach WHO, że dzieci przejawiają większe zainteresowanie seksem niż dorośli!

Teraz kwestia druga: progresywizm. Seksuolodzy dziwnie często są do przodu i ochoczo podłączają się pod polityczne myślenie o swojej pracy. Skoro mamy normy, narzędzia i… pomysły, musimy zmienić świat.

Niestety, panseksualizm przeszkadza widzieć świat, jakim jest. Podobnie zaburzałoby każde sprowadzanie rzeczywistości do jednego mianownika (grzech, kobiecość, klimat – cokolwiek). Zaburzony, skrzywiony obraz świata, sprowadzonego do jednego mianownika, uniemożliwia postawienie właściwych diagnoz – i recept.

W związku z czym powstają panseksualistyczne, progresywistyczne, żywiołowe programy poprawy świata, co do których nie wiadomo, czy nie dążą do efektu Kononowicza (przypomnę program wyborczy: „nie będzie chuligaństwa, nie będzie łajdactwa… nic w ogóle nie będzie!”).

Skąd Wozinska ma taki pomysł? I czepia się seksuologii?

Może to wcale nie seksuologia? Może to jej popularna wersja, która przenika do mediów i dobrze się sprzedaje? Przejrzyjmy materiały edukacyjne z czasów PRL, lat 90-tych, obecnie. Znajdziemy mnóstwo zaleceń, które różnią się od siebie we wszystkim, poza jednym wspólnym mianownikiem: progresywizmem i przeciwstawieniem się wrogiemu chochołowi w postaci konserwatyzmu.

W zależności od epoki, to konserwatyzm jest winien temu, że ktoś się nie myje; że ma za dużo dzieci (cokolwiek to znaczy); że gwałci małoletnią koleżankę; że źle nazywa części genitaliów w gabinecie lekarskim; albo że nie osiąga maksimum potencjału w sypialni (i poza nią), a nawet, że… osiąga (realizując jakąś wariację seksu zbiorowego na imprezie młodzieżowej – od tego zaczął się zresztą hałas medialny wokół krytyki Wisłockiej).

Pomysł, że może to nie konserwatyzm jest winien tym sytuacjom, a zwykła niedostępność informacji lub impregnowanie na informacje; brak samokontroli; stres cywilizacyjny, czy popularyzacja negatywnych postaw – nie mieści się w tej perspektywie. Konserwatyzm, czyli w naszym regionie: katolicyzm, stoi na przeszkodzie ku nowemu światu. Zresztą właściwie wszystkie wielkie i mniejsze religie stoją (Standardy WHO tego nie kryją… dlatego mają charakter rewolucyjny).

Wracając do progresywizmu, kiedyś dla tzw. jaj czytałyśmy z koleżankami na wieczorze panieńskim Wisłocką (ze względu na film bardzo w tamtym czasie popularyzowaną w mediach). Z zaskoczeniem zauważyłyśmy, jak bardzo przekaz „Sztuki kochania” jest z dzisiejszej perspektywy zachowawczy. Łącznie z uświadamianiem czytelnikom, że… warto czekać z rozpoczęciem współżycia na prawdziwą miłość, że… złe wybory się mszczą, i że do złych wyborów pozostawiających w psychice poważny ślad należy… aborcja. U tej gwiazdy lewicy!
Niestety, ta bańka często opiera się na niewiedzy i na głuchym telefonie.

Tak nie musi być, seksuologia jest nauką cenną, ale postawienie tamy głuchemu telefonowi wśród specjalistów wymaga dużo odwagi cywilnej ze strony seksuologa. Dlatego bardzo szanuję prof. Lwa-Starowicza (którego kilka książek przeczytałam od deski do deski; profesor wybaczy, ale to się łatwo czyta), bo w różnych wypowiedziach daje znać, że łapie się w tym, że sprawy pogalopowały w złym kierunku, że „everything isn’t awesome” – i pomimo różnic światopoglądowych, częstokroć się zgadzamy w interpretacji spraw społecznych. Dlaczego najbezczelniej piszę: zgadzamy? Ponieważ zdarzało mi się sformułować pogląd „oburzający” (przynajmniej oburza moich znajomych przebywających w innej bańce), a potem sprawdzam – i okazuje się, że publicznie w tym samym duchu wypowiada się profesor. Taki głask dla mojego ego.

Standardy profesor uznaje jednak za propozycję, którą należałoby dopiero dostosować do warunków społeczno-kulturowych. Zdaje mi się, że sam dokonuje reinterpretacji motywów wydania tego dokumentu, i to o 180 stopni. Ale co do tego, że w praktyce życiowej większym problemem jest pornografia, zdecydowanie się zgadzam(y).

Trzy fazy edukowania

Uwaga dla osób czytających pospiesznie.

To nie moje poglądy, tylko streszczenie ówczesnej agendy we wspomnianych materiałach edukacyjnych!

W Polsce wyglądało to mniej więcej tak, szybka zmiana nastąpiła wraz z wpływami zachodnimi. Chodzi o oficjalne, książkowe stanowisko odpowiedzialnych za edukację seksualną gremiów. Poniższe zestawienie to cytaty i moje parafrazy, nie tylko z lektur.

Przekaz w latach 70-tych:

„Pożądanie seksualne jest naturalne. Seks jest dobrym zjawiskiem, wobec którego warto budować postawę pozytywną, a nie związaną z ponuractwem i rutyną (Wisłocka), poczuciem grzeszności (co jest nerwicogenne), czy zakazu i tabu (bo to powoduje brak higieny i brak kultury w tym obszarze). W czasie dojrzewania może wiązać się z onanizmem, to normalne, ale warto pracować nad silną wolą (charakterem) i nie poddawać się łatwo. W wieku dojrzałym powinna ona zaniknąć, jest nieestetyczna i dziecinna. Seks wiąże się z miłością i odpowiedzialnością za drugiego człowieka, ze swojej natury tematyka seksualna jest związana z etyczną. Nie należy się spieszyć. „seks w sposób społecznie akceptowany zasadniczo może realizować tylko człowiek, który umie kochać”. Warto zadbać o odpowiedzialność za dzieci, bo zawsze pozostaje możliwość poczęcia dziecka. Wobec osób homoseksualnych trzeba być tolerancyjnym, aczkolwiek młody chłopak powinien uważać na starszych, uwodzących młodzież. Prawdopodobnie homoseksualizmu można uniknąć odpowiednim wychowaniem, a nawet wyleczyć. W skrajnych sytuacjach życiowych dopuszczalna jest aborcja, ale należy jej unikać za wszelką cenę, ponieważ jest bardzo szkodliwa dla zdrowia fizycznego i psychicznego kobiety. Dorośli powinni poznać metody antykoncepcji zanim rozpoczną współżycie, czyli jako młodzież.”

Na tym etapie wyobrażenia o edukacji seksualnej utknęła większość osób – i sądzę, że to właśnie sobie wyobrażają, gdy słyszą to hasło. To była wersja Wisłockiej, Jaczewskiego i innych propagatorów edukacji… Gdy widać to z dzisiejszej perspektywy – nie byłoby tak źle. Ja tu widzę punkty do zgodzenia się. Ale karawana pojechała znacznie dalej. Może tak być musiało.

Przekaz w latach 90-tych:

Seks jest dla osób wystarczająco dojrzałych (dorosłych) i odpowiedzialnych. Wiąże się z mnóstwem skomplikowanych uczuć. Nie warto się z nim spieszyć. Wiąże się z możliwością poczęcia dziecka. Można zapobiec temu stosując antykoncepcję. Poznaj metody antykoncepcyjne, żeby w razie potrzeby z nich skorzystać. Są sytuacje w życiu, w których kobieta ma prawo wybrać aborcję. Niektórzy uważają, że nie ma do tego prawa, uznając, że płód to człowiek. Masturbacja jest normalna i nieszkodliwa. Bądź tolerancyjny dla osób homoseksualnych, niektórzy rodzą się z takimi uwarunkowaniami.”

Mam wrażenie, że na tym zatrzymali się „chcący dobrze” zwolennicy edukacji seksualnej, w tym bardzo wielu specjalistów, również z profesorskimi tytułami i za nic nie chcą dostrzec albo przyznać, że dostrzegają, że sprawy zaszły znacznie, znacznie dalej. Może tak być musiało.

Niektórzy powiedzieliby, że błędne założenia muszą urodzić daleko idące skutki, ponieważ nawet małe zboczenie z kursu z czasem powoduje rosnącą amplitudę… i tak mijają trzy dekady i jest źle. Może dlatego, że to celebryci o mętnej proweniencji i bardzo duża kasa decydują o wszystkim?

Przemysł filmowy gore (przetykany niebanalną akcją i doskonałymi efektami) uczynił normą. Hardcore’owa, drapieżna i straszna pornografia filmowa jest dostępna niemal każdemu dziecku na klik-klik na smartfonie – i większość dzieci przed rozkręconym na dobre wiekiem dojrzewania ma z nią kontakt. Reklama „na cyc” ma się dobrze i znakomicie. Coraz głośniej o uznaniu prostytucji za zwykłą pracę zarobkową. W obszarze „ja i seksualność” odpowiedź ma kształt tęczowej flagi z coraz większą liczbą szczegółów (np. w kontekście zniszczenia supremacji białej rasy) – ciekawe, że tak ochoczo podchwycił to wielki biznes. I tak dalej…

Przekaz postępowej edukacji seksualnej w latach 2020-tych w związku z powyższym wygląda tak:

Masturbacja to cenne rozwojowe doświadczenie, warto zacząć wcześnie, to bardzo przyjemne – możesz liczyć na edukatorów już od żłobka i przedszkola. Do trzeciej klasy trzeba nauczyć się korzystania z dostępnych metod antykoncepcji. Płeć to tylko konstrukt, warto z nim eksperymentować i być twórczym. Możesz być jednej orientacji, a potem to się zmieni – nawet kilkakrotnie! Możesz zmieniać płeć w toku życia, masz pełne prawo zrobić to tak wcześnie, jak potrzebujesz. Organy płciowe nie muszą wiązać się z płcią. Możesz też zmieniać płeć osób, z którymi jesteś w związkach, twoje preferencje nie muszą być określone. Niektórzy są aseksualni, inni poliamoryczni, są też osoby niebinarne i wiele innych opcji. Nikt nie ma prawa cię oceniać, a już na pewno nie opresyjnymi kategoriami rodem z głębokiego patriarchatu. Jeśli ktoś próbuje mówić Ci o wstydzie i moralności, to krzywdzi Cię i wykorzystuje. Podobnie ktoś, kto mówi, że to ideologia. Jest winny wszystkim negatywnym emocjom, jakie kiedykolwiek przeżyjesz w związku z płcią. SMASH PATRIARCHY! SMASH RELIGION!

Seks to fajna zabawa jednej, dwóch (lub więcej) osób, które chcą w niej uczestniczyć. Może mieć coś wspólnego z miłością, ale nie musi. Najważniejsze, by było bezpiecznie (żadnej ciąży czy HIV!) i za zgodą, którą możesz w każdej chwili wycofać. Weź pod uwagę aplikację ze zgodą na seks. Zabezpiecz się! Jeśli zapomnisz, zgłoś się po tabletkę ratunkową. Aborcja jest OK, jest mniej szkodliwa niż poród, w razie czego masz pełne prawo z niej skorzystać bez najmniejszego poczucia winy. Jeśli jesteś osobą nieletnią, bez wiedzy rodziców.

Seks – od kiedy tylko chcesz. To ty decydujesz. Baw się dobrze! Ogranicza cię tylko Twoja wyobraźnia! Zobacz, co podpowiadamy, może chcesz wiedzieć, jak przygotować odbyt, by spróbować seksu homoseksualnego? Może oralno-analnego? Może ci się spodobać! Zresztą, po co ryzykować, do szałowej zabawy w pojedynkę są fajne sprzęty i technologie, po szczegóły zapraszamy na www…

Niemożliwe?

To nie może się dobrze skończyć na tym kursie. Albo wrzucamy wsteczny bieg, albo nie będzie czego zbierać.

O seksualności trzeba mówić. Trzeba rozwijać seksuologię. Trzeba uczyć, trzeba edukować. To jest ważne i jest cenne. Trzeba tylko uwzględnić całą resztę spraw.
Kto niesie ciężar, tym nie może miotać wiatr”. Ciężar kultury i moralności, którą ona zabezpiecza.
Specjaliści od spraw seksualnych ten ciężar zbyt łatwo, zbyt chętnie zrzucają, a wiatr nimi miota.

Po prostu: nie odlatujmy.

Ten post ma jeden komentarz

  1. Piotr

    Dobre, biorę na FB 🙂

Skomentuj Piotr Anuluj pisanie odpowiedzi