Niespójny drogowskaz

Niespójny drogowskaz

O dawaniu świadectwa w życiu prywatnym i jakości pracy zawodowej specjalisty.

Czy drogowskaz musi iść drogą, którą wskazuje? A może ta metafora ma charakter manipulacji? Co jest ważniejsze: słowo, czy świadectwo? A może to źle zadane pytanie…?

Dyskusję i dalsze badanie tematu pobudziło kilka zdarzeń.

Pierwszym było zakłopotanie koleżanki-psychologa, gdy spotkała we własnym domu swojego dawnego klienta w charakterze ojca małoletniej koleżanki. W domu w stanie tzw. „kipiszu”. Powstało pytanie, jak reagować. Zwyczajnie? Rozbrajać napięcie? Unikać takich sytuacji, jeśli to w ogóle możliwe? Czy tracimy powagę, autorytet, unieważniamy sami siebie, będąc przyłapani na byciu ludźmi?

Drugie to analiza tekstu Domowego Kościoła dotycząca – dyskusyjne – przewagi świadectwa nad słowem (zalecone jest modelowanie własnym życiem – tudzież robienie nim odpowiedniego wrażenia? – zamiast przekonywania, tłumaczenia, argumentów, osądzania, czy nazywania).

Ach, zapomniałabym o trzecim, kontynuacji pierwszego: analizie życiorysów znanych specjalistów od komunikacji, relacji i wychowania, w których pojawia się samotne, pojedyncze rodzicielstwo oraz/lub rozwody, czasem szereg rozstań. Czy to dowód, że ich koncepcje wychowawcze i komunikacyjne poniosły porażkę? Że nie wiedzą o czym mówią?

W tle: media rozpisują się o kolejnych skandalach seksualnych, dotyczących duchownych katolickich, zestawiając je niezależnie od ich realnej treści z pedofilią (to zjawisko to chyba ostatni bastion uniwersalnej zgody na nazwanie jakiegoś zachowania seksualnego złym). Część społeczeństwa reaguje, jakby był to graniczny dowód, że duchowni jako tacy nie mają prawa do wypowiadania się na jakiekolwiek tematy związane z płcią czy wychowywaniem – bo są „skompromitowani” jako źródło komentarzy na tematy moralne związane z prokreacją i dziećmi.

W tle strajki, nazywane „strajkami kobiet” (nazwałabym je raczej „Strajkiem Niektórych Kobiet”), w których często używa się argumentu: nie masz prawa się wypowiadać; bo tego nie przeżyłaś; nie masz chorego dziecka; nie jesteś kobietą; bo ciebie stać; bo nie masz dzieci; bo jesteś wierzący a nie każdy jest; bo wybrałaś inaczej a nie każdy tak wybrał; albo bo masz doświadczenie aborcji – to nie masz prawa zakazywać jej innym – itp. Swoją drogą jest to ciekawy przykład… wykluczania.

Jak jest z tą spójnością? Kto ma prawo się wypowiadać, na jakie tematy, pod jakimi warunkami? Kiedy jego wypowiedzi są wiarygodne? Czy zachowanie człowieka może jakiś rodzaj wypowiadanych przez niego treści unieważniać?

Stoi Kreteńczyk na rynku i mówi: „Wszyscy Kreteńczycy kłamią”. Nigdy nie udało mi się tego rozebrać logicznie, mimo zadania domowego na pierwszym roku. Ale to z pewnością dowód rzeczowy, że nasze wypowiedzi mogą być trudne do zestawienia z czynami, a mimo wszystko… sensowne.

-Nie mam żadnych powodów aby myśleć, że istnieje ktoś więcej niż ja sam. – powiedział ponoć solipsysta, Ludwig Wittgenstein.

-Dlaczego w takim razie wydał Pan swoją książkę w tysiącu egzemplarzy?

Człowiek może kłamać. Może się mylić. Może mówić prawdę, ale nie być w stanie za nią podążyć – stale lub chwilowo. Specyficzną rangę mają zalecenia czy normy, bo przecież logicznie mogą być spójne, dobrze osadzone w dowodach (zdecydowana większość ludzi, która dotyka płomienia świecy, odczuwa ból – nie warto łapać płomienia świecy; mamy dowody że liczba godzin spędzanych tygodniowo przed ekranem silnie koreluje z poczuciem niezadowolenia z życia i nie wyjaśniają tego inne współzależności – warto ograniczać liczbę godzin spędzanych przed ekranem itp.) – a nie da się ich ostatecznie obalić ani potwierdzić. Można im zaufać, uznać ich wiarygodność, widzieć zasadność, dopatrzeć się powtarzalności w życiu ludzkim, zalecać. A potem nie dać rady ich realizować, ponieść konsekwencje – lub ich nie ponieść, bo przecież czasem udaje się ich uniknąć.

Pacjenci nas czasem idealizują (a czasem na odwrót). Potrzebują zobaczyć, że da się: zmienić sposób myślenia albo komunikacji, przepracować problemy, wygrzebać się z depresji czy uzależnienia, utrzymać szczęśliwe małżeństwo, pokonać kryzys. Potrzebują nas „w sukcesie”. A czasem ulgę przynosi im, że ponosimy porażki czy przeżywamy trudności. „To pani też kłóci się z mężem? Też krzyczy na swoje dzieci? Też podniosła na nie rękę? Też nie ma pani siły i ich pani momentami zwyczajnie nie lubi, ma ochotę zwiać z domu? Pani dziecko też ma problemy w nauce? Co za ulga, nie jest ze mną tak źle”.

Jeden specjalista przekuje własne doświadczenia życiowe, pozytywne i negatywne, na wzrost kompetencji zawodowych. Inny – nie skorzysta, nie łączy, nie potrafi. Jeszcze inny cofnie się, bo straci dystans, zawęzi swoje pole oglądu do tego doświadczenia, do którego mu najbliżej (np. gdy wychowuje dziecko skrajnie nieśmiałe, albo silnie wojownicze; gdy karmi długo piersią albo gdy nie może zajść w ciążę…).

Ostatecznie są specjaliści spójni ze swoim oglądem rzeczywistości – ale już nie z rzeczywistością. Psychoterapeuta seksoholik, głoszący wolną miłość i zamianę partnerów – co zmienia, że jest spójny ze sobą? Czy to dowód na słuszność jego poglądów? Chyba na to, że człowiek człowiekiem, ale dowody i prawda zależą od czego innego.

Psychologicznie potrzebujemy pocieszenia, umocnienia, wiary, że się da. Druga osoba może być na to dowodem i kontrdowodem. Skoro ona może – to i ja mogę.

Ale też czasem: skoro ona może – to ja na pewno nie, bo zbyt się różnię (nie dam rady, nie umiem, nie lubię).

Albo: ona może – a ja nie, bo nie chcę być nią, z różnych powodów.

Inny wątek to powiązanie sądu, zalecenia („szczera rozmowa z partnerem będzie wskazana”) z postępowaniem zalecającego (który np. nie ogarnia chaosu w domu z piątką małych dzieci). Ten przypadek średnio się ze sobą wiąże – więc i podważanie pierwszego na bazie drugiego jest nieuzasadnione. Ale choćby i zalecający nie rozmawiał z małżonkiem szczerze… Przecież to nie sprawia, że nie warto. Może znaczyć, że to bywa trudne i że ciężko będzie takiemu doradcy towarzyszyć w krokach zmiany, skoro sam nie umie ich wykonać.

Dobrze być choć pół kroku czy krok dalej niż osoba, której dajemy radę – w temacie, której rada dotyczy. Lub dawać radę, która nie dotyczy nas osobiście, a ma umocowanie w cudzych doświadczeniach i zebranej przez nas wiedzy czy obserwacjach. Nie jest dobrze być za pacjentem w temacie rady – co musiałoby być utrwaloną tendencją, by nas uniewiarygadniać. Bo przecież życie jest sinusoidą. Pracuję z cudzym gniewem, a sama czasem wpadnę w furię. Mogę pracować z cudzym gniewem, bo pracuję z własnym – i on mnie już nie zniewala, choć czasem podkłada mi nogę.

Tworzymy kulturę, która ma swoje nośniki. To sprawia, że mamy dostęp do spuścizny doświadczeń, obserwacji i wiedzy mnóstwa osób. Przekraczamy epoki, pokolenia. Możemy na poziomie słów i obrazów spotkać się z doświadczeniem dla nas niedostępnym – autentycznym, zafałszowanym, doniosłym, błędnym, wyobrażonym… Możemy przekazywać prawdy, które są sprawdzone i słuszne, mimo że nie jesteśmy w stanie z jakiegoś powodu wprowadzić ich we własne życie. A nasi odbiorcy mogą z tego skorzystać, lub czuć się pozostawieni sami sobie przez nasze stanie w miejscu – a to wywołać może u nich złość i myśli o byciu oszukanym. Cyniczne: „drogowskaz nie musi iść w stronę, którą wskazuje”, niewiele w tym momencie pomaga komukolwiek.

Dobrze, aby człowiek był spójny.

Realnie, nie zawsze może, chociażby dlatego że żyje w czasie i ma grzeszną naturę. Jest jeszcze jedno: nie może być wszech-człowiekiem. Nie mogę mieć jednocześnie doświadczenia bezskutecznego zmagania się z wieloletnią niepłodnością (i znać to cierpienie) i wychowywania gromadki własnych dzieci. Nie mogę być jednocześnie matką samych synów i samych córek. Nie mogę mieć nieprzerwanie jednego męża i doświadczenia rozwodu. I tak dalej… nie mogę pomieścić wszystkich, czy nawet procenta, opcjonalnych ludzkich doświadczeń.

Żeby dobrze pracować, koncepcyjnie czy towarzysząc w rozwiązywaniu problemów, nie muszę jednak doświadczyć wszystkiego. Niektóre doświadczenia, wbrew reklamom magazynu Logo, zostawiają ślad, którego już nie można wyczyścić – i zmieniają percepcję.

Drogowskaz ludzki (kapłan, psycholog, specjalista) wskazuje wiele dróg, w zależności od doświadczeń tych, z którymi się spotyka. A jednocześnie nie jest uwięziony na tyczce wbitej w ziemię. On również idzie jedną z tych dróg. Ludzie pytają o drogę osobę idącą ulicą, która również gdzieś zmierza… Chyba dobrze, żeby po prostu szedł, w jakimś tam swoistym dla siebie tempie. I to jest dowód spójności: nie odcinam się od rzeczy, które głoszę. Mówię to, w co wierzę. Realizuję tę część, która dla mnie jest przeznaczona. Ona nie jest sprzeczna z pozostałymi! Dotyczy po prostu czego innego, niż tamte.

W wielowymiarowym świecie są prawdy bardziej uniwersalne i mniej. Ludzkie postępowanie nie jest w stanie unieważnić istotnej prawdy – ale logicznie nie może również jej ostatecznie dowieść swoim jednostkowym doświadczeniem. Może natomiast psychologicznie zachęcić lub zniechęcić; zainspirować lub zrazić; dodać wiatru w żagle albo podciąć skrzydła. Tak jest z poziomem filozofii (co jest prawdziwe?) i z poziomem psychologii (jak ludzie żyją i jakie samopoczucie to we mnie wywołuje względem moich wyborów?).

Poczucie własnej spójności jest natomiast szczególną wartością dla dobrostanu psychicznego człowieka.

Jak zatem odpowiemy, czy skomentujemy trzy początkowe sytuacje?

Koleżanka – poza kwestia zadbania o swój komfort – nie musi się przejmować, że klient, który lata temu radził się odnośnie swojego związku teraz zobaczy jej bałagan we wtorkowy poranek z małymi dziećmi. Bo sprawy te nie mają nic wspólnego.

Modelowanie, świadectwo, jest ważne psychologicznie i duchowo (będziemy sądzeni z czynów, niezależnie od naszego gadania) – a inną, ważną rolę ma mówienie, przekonywanie, tłumaczenie, bo wiedza to wiedza, ludzie potrzebują poukładać sobie pewne rzeczy w głowach na własny użytek, a żadne jednostkowe doświadczenie nie ma rangi ostatecznego dowodu. Jedni nawracają się pod wrażeniem cudzego postępowania, inni – pod wpływem zrozumienia. A jeszcze inni pod wpływem jednego i drugiego. A i tak musimy żyć maksymalnie zgodnie z tym, w co wierzymy, czy to kogoś przekona, czy nie.

Koncepcje psychologiczne mogą być słuszne i spójne, choć usta, które je wypowiedziały, nie rozegrały spraw w swoim życiu idealnie i nie są „wszech-ludźmi”. Choć na zachętę i tak potrzebujemy obrazu ich realizacji przez praktyków, którzy odnieśli sukces albo po prostu je przetestowali. To jest droga ich udoskonalania: życie, ze swoimi sinusoidami.

Dodaj komentarz