Teraz bierzemy ołówek, długopis, pisaki, kartki – i czyhamy na sytuację, która pozwoli nam zacząć wychowywać z użyciem rysowania. To kolejny wpis w cyklu metod niepoważnych sprawdzonych w mojej rodzinie.
Nie trzeba umieć rysować… bo dzieci lubią bazgroły – właściwie uwielbiają wszystko, co wyjdzie spod ręki rodzica na papierze w celach ilustracyjno-historyjkowych. Jest to też sposób na bycie razem, wspólne skupienie uwagi (w branży mówi się: uwspólnienie uwagi), poświęcenie czasu na wyłączność. Triki graficzne są wariacją pozostałych, tylko przyjmują formę papier-ołówek. U nas w domu są bardzo częste, ponieważ ja lubię rysować, lubię komiksy i jest to dla mnie naturalna, intuicyjna forma wyrazu. Używam jej niejednokrotnie też w gabinecie, co niektórzy moi klienci, zwłaszcza dziecięcy, doskonale wiedzą. Różnica polega na tym, że w gabinecie do diagnozy i psychoedukacji, a w domu – jeszcze do interwencji kryzysowej.
Zobacz, to było tak…
a) Rysuję, co się stało (powiązania przyczynowo-skutkowe), np. po jakimś kryzysie, kłótni, by ustalić przebieg wydarzeń.
Taka interwencja przybiera formę komiksu lub drzewka: od szkicu odchodzą strzałki, tak by dziecko zobaczyło, co się wydarzyło. Pamiętajmy, że dzieci (ba! Dorośli!) bardzo często nie umieją przedstawić sobie ciągu zdarzeń. Przyjmują tylko swoją perspektywę, myślą wybiórczo, są zalewane emocjami. Rysunek to „wyjęcie” myśli, wspomnienia z głowy i „położenie” przed sobą, tak by się im przyjrzeć. To pozwala nabrać dystansu emocjonalnego i poukładanie poznawcze przebiegu sytuacji („aha! To dlatego byłaś zła, mamo!”). Jak często okazałoby się, że my się zwyczajnie skrajnie nie zrozumieliśmy. Ktoś coś myślał, ktoś czegoś nie zauważył, albo nie wiedział – ale już dostał kiksa od rodzeństwa – i poszło. Wendeta.


Kolejny plus to uwspólnienie wersji wydarzeń do formy, na którą wszyscy się zgadzamy (przypominam sobie komiks, jaki robiliśmy z klientem, żeby dociec, co właściwie wydarzyło się w szkole, że znów dostał uwagę – pracował nad poprawą opinii na swój temat wśród nauczycieli – i dopiero wtedy mogliśmy to przegadać z rodzicami. Celem była ocena, czy doszło do przekroczenia zasad, czy raczej niekorzystnego zbiegu okoliczności. To pomogło! I udowodniło, że nie każdy umie opowiedzieć w sposób spójny wydarzenie, którego był uczestnikiem, przydaje się „rysopis sprawstwa”, klatka po klatce).
Widzę przed sobą…
b) Rysuję, co widzę w sposób dosłowny (np. wyraz emocji mojego syna) lub przenośny (np. coś symbolizującego emocje). Można to rozszerzyć o punkt a). Poniżej dosadna ilustracja sprzed kilku dni, związana z bardzo silną zazdrością o urodziny starszego brata.

Co teraz możesz wybrać?
c) Rysuję wybory, jakie można podjąć w tej sytuacji.
Wtedy mogę zapytać, co wybierasz. Dziecko „honorne”, które już wie, że się wkopało („nigdzie nie idę! Zostaję w domu! Jesteście wszyscy głuuuuupi!!!!!” – mistrz z zaprzyjaźnionej rodziny wykrzyknął w kryzysowej chwili „WSZYSCY JESTEŚCIE GŁUPI TYLKO JA NIE!!!!” – to mój ulubiony tekst), ma czasem problem, żeby się wycofać ze swojego rozemocjonowanego stanowiska. Wskazać palcem obrazek – zachowując tym samym honor, bo przecież nie pada ani słowo – łatwiej. I na przykład wyjść z domu, pomimo wcześniejszych wrzasków.
Nasze zasady
d) Rysuję przypomnienia zasad lub streszczenie „konstytucji domowej”.
Przykładowo: jeśli chcemy zaangażować mniejsze dzieci w tabelę obowiązków, musimy użyć grafik. Dopiero to umożliwia przypomnienie sobie, na czym można np. zebrać punkty.

Maluchy bardzo potrzebują, by miało to odpowiedniki symboliczne, graficzne. Poniżej fragment naszej domowej – nie przeceniałabym jej skuteczności, ale pozwoliła określić nam, na czym nam zależy. W momentach kryzysowych lub dla odbudowania zniszczeń po przeroście emocji – można do tego wrócić.

☺☼♥
e) Rysuję „list” – językiem symboli.
Można ją następnie podać, przesłać pod drzwiami, nakleić na drzwiach lub w widocznym miejscu. Pozwala to nie używać słów do wyjaśnienia, załagodzenia jakiejś sytuacji, przerwania negatywnej eskalacji. Przydaje się, gdy dziecko nie umie jeszcze czytać lub gdy nie chcemy używać słów – a odwołać się bardziej do „serducha”. To uproszczenie, ale rysunki jako prawopółkulowe mogą lepiej korespondować ze sferą emocji – i trafiają do serca.
Uwaga! Przypominam!
f) Rysuję symboliczną przypominajkę.
Można też ją wydrukować! W naszym domu długo (dopóki jej nie zdjęli… mały sabotaż…) na piętrze wisiał znak „Lego Stop” ze stosownym zdjęciem klocków. Miało to służyć przypomnieniu, że klocków nie znosi się na dół. Mamy też motywujące przypominajki: „Ninja nie zostawia po sobie śladów” albo „Nawet Spiderman sprząta zabawki”, czy „Pięć kroków do naprawdę czystych rąk”. Wszystko to wydruki z Pinteresta.
Inny rodzaj motywującej przypominajki drukowanej wisi na drzwiach najstarszego syna: to zestawienie zdjęć pokoju, który tego dnia został elegancko wysprzątany, jako dowód rzeczowy, że można – i model, jak to powinno docelowo wyglądać.
Całą kopalnię pomysłów na przypominajki i inne graficzne wspomagacze wychowawcze znajdziecie w klasycznej, prześwietnej książce Agnieszki Pisuli i Artura Kołakowskiego „Sposób na trudne dziecko” (a tak naprawdę na każde: to podręcznik stosowania tzw. przyjaznych metod poznawczo-behawioralnych. Te zaś, pomimo złej opinii tego nurtu „w internetach”, są zwyczajnie fajne i skuteczne).
Obejrzyjmy razem…
g) Ostatnia forma to nie tyle samodzielne rysowanie – co korzystanie z gotowych grafik.
Pod ręką mam w głównym pokoju buźki (pozyskane z materiałów dla przedszkoli), które pozwalały na przeprowadzanie rozmów w momentach kryzysowych: „Jaki masz humor? Taki? A teraz ciągle taki? A kiedy już będziesz mieć taki? A może jednak już taki?” (specjalnie złemu synowi pokazuję np. ekspresję strachu czy zaskoczenia, żeby wciągnąć go w rozmowę – dzieci lubią zaprzeczać).

Inny rodzaj grafik do wykorzystania to po prostu ilustracje z książek. O skorzystaniu z książek pisałam w artykule o niepoważnych metodach wykorzystujących opowiadanie historii. Ale obraz wart jest tysiąca słów. I tak np. książka o dobrych manierach przy stole była często wykorzystywana przeze mnie przy buntach obiadowych. Głodne dziecko jest na „nie”, co doprowadza do błędnego koła – ale jeśli jego uwaga zakotwiczy się na obrazku i historyjce, zacznie jeść, przestanie być głodne i złe, i zacznie współpracować: kończąc normalnie posiłek. W ten sposób nie musieliśmy się uciekać (albo: bardzo rzadko) przy twardych zawodnikach do włączania bajek, co jest dziś raczej standardem, prawda? Wiecie, że (kiedy wrócą już normalne czasy…) to jest patent do wykorzystania w restauracji (by wyeliminować smartfon przy stole w rękach malucha – smutny widok).
Czujecie się przekonani do stosowania grafik, rysunków i bazgrołków w wychowywaniu? Ta lista jest praktycznie nieskończona, bo wszystko co przedstawiamy słowami, możemy również rysunkiem… Do dzieła! Powodzenia.
A ciąg dalszy metod niepoważnych nastąpi.
Pingback: Niepoważne metody dyscyplinowania, czyli rodzicielstwo kreatywnie. – Okiem Wozinskiej