Tym razem będziemy grać. Przyda się dobra emisja głosu, pamięć i umiejętność odtwarzania ról… Zwróćcie uwagę na obostrzenia, bo te metody nie nadają się dla wszystkich i do każdej sytuacji. Powodzenia!
a) Mowa jaskiniowców
(ja tego nie wymyśliłam, tylko Harvey Karp – jest świetne). Ogólnie rzecz biorąc, sposób ten opiera się na empatii i pokazaniu dziecku, że rozumiemy, o co mu chodzi. W tym celu powtarzamy w odpowiedni do dziecięcego rozumienia sposób i z dziecięcą (intensywną) ekspresją to, co stara się przekazać maluch. Nawet, jeśli maluch nie wie, co chciałby przekazać (zupełny standard), bo emocje go „zjadły” lub nie bardzo sobie radzi z werbalizacją – ubraniem w słowa – swojego przekazu. Więc wrzeszczy, bije, popycha, płacze, złości się, ucieka itp.
Można podejrzeć tu, jak robi to sam autor.
Mówimy to samo, tak samo – ale nie to samo. Bo ubieramy w proste słowa, lakonicznie, to, co dziecko chciałoby przekazać, a nie może czy nie potrafi. Dzięki temu działa mechanizm: zwrócenia uwagi, zaskoczenia, ale też poczucie bycia zrozumianym, odzwierciedlonym emocjonalnie, które otwiera na współpracę.
Tak naprawdę, gdy robimy to samo dorosłemu w dorosły sposób – powiemy, o co mu chodziło (np. mąż mówi żonie, jak sprawa z jej perspektywy wyglądała i dlaczego jest taka na niego wściekła), dochodzi do efektu: „DOKŁADNIE!” i para jest na najlepszej drodze do dogadania. W przypadku małego dziecka – nie inaczej, choć troszkę bardziej musimy się nachylić do umiejętności komunikacyjnych drugiej strony.
I ważne: stosując tę metodę również fizycznie schodzimy do poziomu dziecka, a ponieważ to metoda dla maluchów 2-4 -letnich: raczej kucamy. Nadaje się do każdego rodzaju emocji nieprzyjemnych.
b) Pacynka pojednania.
Gdy mój choleryk-przedszkolak siedzi wściekły w garderobie i nie może się wyregulować, a to, co na pewno się stanie po próbie pomocy przez nawet najlepszego rodzica, to skierowanie na niego trybu „walka” (to jest taki stan: wcisnął się w głowie przełącznik „atak” i nie daje wyłączyć) – wkracza on.
Krasnal.
Krasnal, sposób odkryty przypadkiem, pomógł w najbardziej kryzysowych momentach „niemal meltdownowych” (meltdown to stan wynikający ze skrajnego przeciążenia systemu nerwowego, kiedy dziecko jest czystym atakiem silnych emocji, nie ma dostępu do zarządzania nimi o własnych siłach). Czasem mówimy też o tantrum (i pod tą nazwą znajdziecie różne wskazówki w anglojęzycznym Internecie). Krasnal przemawia do syna i nawiązuje z nim szczerą rozmowę.
Młodsze przedszkolaki prowadzą otwarty dialog z pacynką, pomimo że wiedzą, że po drugiej stronie jest ręka rodzica. Grunt, żeby ten krasnal naprawdę rozmawiał pomocnie. Główną taktyką stosowaną przez krasnala jest parafraza (mówienie tego samego co osoba rozmówcy, innymi słowami) i odzwierciedlanie (opowiadanie o tym, co się dzieje z rozmówcą, co widzimy). Krasnal występuje w roli rzecznika i mediatora. Jeśli wejdziecie w mój filmik, zobaczycie, że komunikuję się w sposób przerysowany. Nie od parady oglądało się kiedyś pasjami „Domowe przedszkole” oraz „Misia i Margolcię” w starej wersji.
Niestety, rozmowy z krasnalem się tak spodobały, że syn nie chce mnie wypuścić z pokoju ;P
Absolutnie uniwersalna metoda na przeróżne problemowe sytuacje.
c) Zrobię to, co ty, a nawet bardziej.
Głównym czynnikiem działającym jest zaskoczenie i przełamanie schematu, oraz wygłupianie się. Nie ma sensu stosowanie tego sposobu przy dzieciach, których zachowanie dotyczy problemu z regulacją emocji (czyli autentycznie straciły kontakt). Jest sens ją zastosować raz na jakiś czas, gdy w sytuacji chodzi bardziej o uwagę, o rywalizację z rodzeństwem, o poczucie władzy, o testowanie granic itp.
Ta metoda nie powinna być oczywiście standardowo stosowana (czyli, powiedzmy sobie wyraźnie, gdyby ktoś nie załapał: nie rzucamy się na ziemię zawsze, gdy nasze dziecko rzuca się na ziemię), ale jako coś na zaskoczenie może mieć sens. Dziecko widzi w naszym zachowaniu samego siebie…ale i rodzica zachowującego się jak dziecko. Ma to za zadanie je zaskoczyć i/lub rozbawić, a w efekcie wytrącić z dotychczasowego zachowania, powodując dystans do niego. Wymaga DUŻO WYCZUCIA, żeby dziecka nie przestraszyć, żeby go nie wykpić – choć użyć poczucia humoru.
Tak, ja to naprawdę kilka razy w życiu zrobiłam i nigdy mnie nie zawiodło ;).
„AAAAAAA!!!!! POŁOŻĘ SIĘ I BĘDĘ KRZYCZEĆ: AAA!!! MÓJ SYNEK KRZYCZY!!!! JA CHCĘĘĘĘĘĘĘĘ ŻEBY PRZESTAŁ!!! AAAA!!!”
czy bardziej przerysowane dla starszaków:
„OOOOO, JAAAK CIERPIĘ! DOSTAŁEM TYLKO DWA NALEŚNIKI Z KAJMAKIEM! TAK SAMO JAK BRACIA! CO ZA NIESPRAWIEDLIWOŚĆ! GŁODUUUJĘ! RODZICE MNIE NIE KARMIĄ!” (autentyk… trzeba było zużyć otwarty kajmak…)
Na tym patencie opiera się ta reklama o mamie w supermarkecie.
To sposób na złość instrumentalną (wycelowaną w realizację jakiegoś efektu, z pewną kontrolą mimo wszystko), przekorę, lenistwo, odwlekanie, udawanie że się nie słyszy, marudzenie, teatralny smutek i strach… ALE
nie wolno go stosować wobec
prawdziwych trudnych przeżyć
związanych ze smutkiem i lękiem
oraz ze złością typu załamania nerwowego, z utratą kontaktu.
Przypominajka kolejna: ani mi się ważcie stosować tę metodę wobec dzieci, które z przyczyny odmiennego funkcjonowania poznawczego na stałe (np. spektrum autyzmu) lub czasowo (bycie malutkim – albo bycie wrażliwym na kpinę nastolatkiem) nie są w stanie zobaczyć, że to taki pastisz, przerysowanie, że w sumie to zaskakujące, zabawne i… właściwie no dobra. Mogę zanieść tę miskę do zmywarki. Mogę odłożyć te chrupki do szafki. I w ogóle spoko.
d) scena jednego aktora: monodram
Wyobraźcie sobie jedną z tysiąca chwil z dziećmi. Mówisz. Nie reagują. Każdy obrócony w stronę swoich spraw. Mąż w smartfonoidozie. Zero kontaktu wzrokowego. Zaczynasz szeleścić papierkami od cukierków.
No dobra, nie tym razem.
Tym razem rozpoczynasz monodram. Gadasz do siebie. Głośno, żałośnie i przerysowanie.
„Ooooo… biedna ja… biedna mama której nikt nie słucha. Samotna. Nieszczęśliwa. Mogę mówić do ściany. Ściano, słuchasz mnie? Tak, ściano. Czy wymyjesz za mnie gary? Bo już nie mam siły? No i złamałam paznokieć i mnie boli… ale kogo to obchodzi. Może ciebie, ściano obchodzi. Ałałałałał. Każdy patrzy sobie w inną stronę. Krasnoludki nie istnieją… nie umyją za mnie, ech… smutek...”
I tak do skutku. Zasadniczo – jest duże prawdopodobieństwo, że ktoś się złamie. I albo się roześmieje i pójdzie myć te gary, albo się żachnie i umyje dla świętego spokoju.
Monodram może być też adresowany do konkretnego uparciucha. Czasem można go wycelować wcale nie w osobę, ale w przestrzeń – mimo że jest adresowany indywidualnie. Przykładowe połączenie z krasnoludkiem z „pacynki”, sytuacja z kopaniem drzwi od łazienki:
„Biedne drzwi. Nie chciałbym być na ich miejscu. Czyjaś noga musi być całkiem zła. Bardzo zła. Tak zła, że zapomniała, że nie można niszczyć biednych, niewinnych drzwi, które nikomu nic złego nie zrobiły. A, nogi nie umieją czytać i myśleć, no tak. Biedne drzwi. Czy ktoś je uratuje?” (itp. W tej sytuacji ani drzwi, ani noga nie są poważnie zagrożone – więc mogę sobie pozwolić na taką łagodną interwencję).
e) improwizacja poetycka / śpiewana
Metoda dla umiejących improwizować lub na szybko przerabiać wiersze i piosenki. Ja potrafię. Moje dzieci niestety mnie w tym przebiły, ale wciąż doceniają mój kunszt, w tym umiejętność szybkiego dopasowania piosenki/wierszyka do sytuacji. To u nas już przynajmniej czwarte pokolenie z mojej strony, które stosuje metodę takiego literackiego-piosenkowego komentarza wychowawczo.
Ponieważ w moim domu obecna dominanta rozwojowa przypada na wiek tzw. „głupawki pospolitej”, czyli wczesnoszkolny, królują wszelkie improwizacje z udziałem treści niemądrych. „Siedzi baba na cmentarzy, trzyma nogi w kałamarzu…”, „Pan pierdziołka spadł ze stołka, złamał nogę o podłogę, olaboga moja noga, kupcie trumnę, bo ja umrę”…
Mniejsze dzieci mogą świetnie zareagować na nawiązanie do ich ulubionych wierszyków i piosenek z klasyki. Te zresztą nawiązują niejednokrotnie do spraw bardzo przyziemnych, do naszych zwykłych problemów. Kilka przykładów?
→ Niechęć do czesania, skracania paznokci? „Przez rok nie dał pokojowej strzyc paznokci, czesać głowy, przez co postać dzisiaj zbrzydła… Gdy się zjawia na ulicy zaraz krzyczą ulicznicy: Staś! Niegrzeczny Staś! Staś Straszydło!” (to Turnau z płyty „Księżyc w misce”).
→ Wymądrzanie i podważanie sensownego przekazu rodzicielskiego, np. „nie będę mył rąk po powrocie do domu, bo w przedszkolu nie kaszlałem”: „Było sobie raz jajko mądrzejsze od kury. Kura wychodzi ze skóry: prosi, błaga, namawia: bądź głupsze! Ale co zrobić, kiedy ktoś się uprze?” (Brzechwa, rzecz jasna, wiersz „Jajko”).
Dzieci uwielbiają wierszowane – udanie – odzwierciedlenia ich własnych postaw.
→ Przechwałki, strachy na lachy: „O większego trudno zucha niż był Stefek Burczymucha…”
→ Niechęć do sprzątania, rzucanie rzeczy gdzie popadnie: „Przewróciło się, niech leży, jeszcze się położę na tym” (to ulubione mojej Mamy)
→ „Nie umiem” (zrób za mnie), bylejakość, zblazowanie: „A ja mam dwie lewe ręce, ale nieźle nimi kręcę…”
→ Smutek tropików, u nas ostatnio w reakcji na hot doga, którego brat dostał, a ja nie (bo brat był w podróży z tatą, a ja nie – ale co tam): „Smutne oczy, piękne oczy, smutne usta bez uśmiechu… Anna Maria smutną ma twarz!”
→ Ciągłe marudzenie, nic nie pasuje: „Siedzę w pieczarze, i mrówki mnie gryzą, i tu mnie ugryzły, i tutaj, i tu!” to z „Królewskiego Echa”, to jedna z moich ulubionych Bajek Grajek.
→ Doprowadzanie mamy do szaleństwa: „Zwariuję i stanę na głowie, jak zając będę kicać! Jak mały króliczek na łące – cośtamcośtam – pomykać” (używanie cośtamów nie jest wykluczone) – to kolei Bajka Grajka „Król Bul”
→ Skarżenie: „Nic nie widzę, nic nie słyszę, bo połknęłam głuchą myszę…”
i tak dalej, i tak dalej… to się nie kończy. Możliwości jest tyle, ile śladów pamięciowych pomieści Wasza głowa. I ciągle powstają nowe.
Uff. Ależ to kontrowersyjne z perspektywy purystów wychowawczych – lub osób z niewielkim poczuciem humoru. Myślicie, że zostało przebadane naukowo? Nie mam pojęcia, ale sprawia, że rodzicielstwo jest przyjemniejsze, zabawniejsze i inspirujące.
Jak zwykle, wszystko jest kwestią wyczucia, a ono opiera się na dobrej znajomości dziecka i na dobrym kontakcie z nim poza sytuacją konfliktową czy po prostu emocjonującą. Sądzę, że trzeba zaczynać z maluchami, bo starsze dziecko, które nigdy nie doświadczyło podobnej reakcji, może co najwyżej unieść sceptycznie brew. I – last but not least – jest to kwestia osadzenia dziecka w szerszej kulturze. A na to również pracujemy latami: słuchając wspólnie muzyki, bajek, czytając, deklamując wierszyki (klasyka wierszyka!).
Im więcej zbudujemy w tej sieci wartościowych połączeń, tym więcej miejsc podparcia do kreatywnej interwencji wychowawczej bez konfrontowania wprost (po co mieć wojnę ze swoimi domownikami, skoro można pokojowo załatwić to samo?). Wszystko ma znaczenie.
Jeśli spodobał Ci się mój wpis i uważasz go za wartościowy, proszę, puść go w obieg 🙂 Udostępnij. Podziel się 🙂
Więcej o metodach niepoważnych w serii: https://okiemwozinskiej.pl/niepowazne-metody/
Pingback: Niepoważne metody dyscyplinowania, czyli rodzicielstwo kreatywnie. – Okiem Wozinskiej
Coś wspaniałego! Suplika do ściany mnie powaliła. 🙂
Co do wierszyków – mogą dyscyplinować. Jako 3-4 latek podobno nienawidziłem mycia na miednicy w dużym pokoju (sypialnia, salon, pokój do nauki, etc.) Co sprawiało problem, bo nie byłem jedyny w kolejce. Najstarszy brat napisał wtedy wierszyk, który zaczynał się tak:
Skacze, piszczy, jęczy, krzyczy,
kiedy myją go w miednicy.
To podskoczy to znów dyga,
srebrną bielą pupcia miga, etc, etc.
A kończył się: Przystanęli zadziwieni [chodzi o krasnali]
a to właśnie mył się Heniś.
Bardzo nie lubiłem tego wierszyka, więc kiedy próbowałem wszczynać wojnę o mycie, wystarczało, że Mamusia zaczynała „Skacze, piszczy,…” Skutkowało.